sobota, 24 lutego 2018

"Spróbuję cię naprawić", miniaturka.



W Ministerstwie panował istny chaos. Wszyscy biegali od Departamentu do
Departamentu. Atrium raz po raz zapełniało się nowo przybyłymi czarodziejami. W pośpiechu wypisywano różne raporty, sprowadzano wszystkich aurorów i wysyłano ich na akcję odbywającą się w Gloucester. Zbiegli śmierciożercy znowu zaatakowali rodzinę mugoli i z zimną krwią zabili czwórkę niczemu winnych ludzi.
Brytyjskie Ministerstwo Magii było dosłownie przerażone. A ona? Nie robiła nic. Oprócz niej w Głównym Biurze Aurorów nie przebywał nikt. Oddychała powoli, tępo wpatrując się w ścianę naprzeciwko jej biurka. Świat jakby się spowolnił, a ona jakby przestała istnieć. Nie obchodziło jej nic. Krzyczący ludzie, alarmy, hałas dobiegający z korytarzy. Nic w tamtym momencie się dla niej nie liczyło.
Nawet nie zauważyła, kiedy mimowolnie z jej lewego oka wypłynęła jedna łza. Łza bólu, smutku, cierpienia. Łza samotności. Nie docierały do niej informacje, które przed chwilą przekazała jej asystentka ministra magii. Nie potrafiła w to uwierzyć. Nie teraz, kiedy dosłownie tydzień temu straciła rodziców w wypadku samochodowym. Wypłakiwała się w ramię Rona, a jej głowę nawiedzały myśli mówiące jej, że gorzej już być nie może. Jak bardzo się w tamtym momencie myliła?
Jak w amoku wstała ze swojego fotela i podeszła do szafki znajdującej się po drugiej stronie pokoju. Otworzyła ją, odsunęła wszystkie pliki pergaminów dotyczące złapanych śmierciożerców, po czym wyjęła z niej srebrną misę otoczoną starożytnymi runami. Wróciła do swojego biurka, a myślodsiewna zawisła kilka cali nad nim.
Działając jak maszyna, schyliła się nad płaską misą i poczuła, jak jej stopy odrywają się od podłogi. Towarzyszyło jej to znajome uczucie, kiedy opadała w głęboką toń i nagle z głuchym łoskotem upadła na pokryty dywanem korytarz Ekspresu Londyn-Hogwart. Powoli podniosła się i otrzepała spodnie z niewielkiej ilości pyłu. Rozejrzała się wokół i dostrzegła siebie samą, tylko dziesięć lat młodszą, ze strzechą kręconych włosów, przemierzającą zatłoczony korytarz i po chwili otwierającą drzwi jednego z przedziałów. W duchu błagając Merlina, by się nie rozpłakać, ruszyła za młodszą sobą.
- Nie widzieliście tu ropuchy? Neville swoją zgubił – usłyszała swój własny głos, a kiedy zobaczyła Rona, który pokręcił głową, szlag trafił jej wszelkie błagania. Wybuchła głośnym płaczem, opadając na siedzenie, które za moment zajęła jej młodociana wersja.
- Oo, coś czarujecie? – ponownie zaświergotała młoda Hermiona, patrząc z rozbawieniem na dwóch jedenastolatków. – No, słucham!
- Słońce, kwiatek, żądło, orzech, szczur ma w żółtym być kolorze! – zawołał Ron stukając różdżką w swojego zmarniałego szczura, Parszywka, jednak… Nic się nie wydarzyło.
- To na pewno prawdziwe zaklęcie? – zapytała z powątpiewaniem, prychając cicho pod nosem. – Wiesz, za dobre to ono nie jest.
Starsza wersja Hermiony zakryła dłonią usta, cicho chichocząc na widok zdezorientowanego Rona i Harry’ego. Naprawdę była aż taka wyniosła, jeśli chodzi o naukę?
- Próbowałam kilku prostych zaklęć dla wprawy; wszystkie zadziałały.
Brązowowłosa dwunastolatka wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni swojej szaty różdżkę i usiadła obok starszej Hermiony, a naprzeciwko Harry’ego.
- Zobaczymy – powiedziała, niby to obojętnie i skierowała różdżkę na okulary młodszego Pottera. – Oculus Reparo.
- Teraz lepiej, co? – zadała kolejne pytanie dumna z siebie mała Grangerówna, a nagle krzyknęła z zachwytu: - Coś takiego! Ty jesteś Harry Potter! Ja Hermiona Granger. A… Ty kto?
Spojrzała na Rona z lekką odrazą.
- Jestem Ron Weasley – odparł niewyraźnie, ponieważ w buzi trzymał spory kawałek czekoladowej żaby.
Głosy jakby nagle przycichły, a obraz stał się rozmyty. Hermiona poczuła, jakby coś pociągnęło ją w górę i leciała tak, aż ponownie opadła na dół, tym razem utrzymując równowagę. Znalazła się w Norze. Miejscu, które było jak jej drugi dom. Otarła mokre policzki od łez i otworzyła drzwi niewielkiego domu. Był taki, jaki go zapamiętała. Pełno było w nim różnych gratów, ale to sprawiało, że był taki przytulny. A miłość biła od niego w promieniu pięćdziesięciu mil. Uwielbiała tu przebywać.
Usłyszała rozbawione głosy dobiegające z lewej strony i skierowała się do zapełnionego ludźmi salonu. Dostrzegła tam siebie, już o wiele starszą, bo sprzed roku. Obok niej siedziała Ginny. Odnalazła wzrokiem również Harry’ego i Rona, resztę rodziny Weasleyów, a także swoich rodziców. Westchnęła głęboko. Zabijała samą siebie wracając wspomnieniami do tamtego dnia. Zacisnęła dłonie w pięści, a długie paznokcie boleśnie przebijały jej skórę. Z załzawionymi oczami obserwowała toczącą się sytuację.
Zapłakała głośno, kiedy ujrzała Rona wstającego ze swojego miejsca. Rudzielec podszedł do Hermiony, klękając przed nią na jedno kolano. Usłyszała jego głos, który tak bardzo kochała.
- Wyjdziesz za mnie?
Przepadła. Oparła się plecami o gzyms kominka i płakała jak mała dziewczynka, której mama nie chciała kupić lalki. Czuła się okropnie. Nawet nie poczuła, że znowu znajduje się w swoim biurze. Zresztą, co to miało teraz do rzeczy?
Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się po białym pomieszczeniu, na którego ścianach zawieszone były plakaty o śmierciożercach, których wciąż nie udano się odnaleźć. Wydawało się teraz takie puste, wyobcowane. Sama Hermiona czuła się wtedy, jakby weszła do zupełnie innego gabinetu. Kiedyś czuła się w tym pokoju prawie, że jak w domu. W końcu spędzała tu dużą większość swojego czasu. Zawsze panował tu harmider, jaki tworzyli aurorzy z Harrym i Ronem na czele. Teraz już tego nie ma, nie będzie.
Tamtego dnia, dwunastego lipca dwutysięcznego pierwszego roku Hermiona Granger straciła wszystko, na czym jej zależało. W czym pokładała największe nadzieje do samego końca. Mieli zestarzeć się przy swoim boku. Mieli mieć gromadkę dzieci z rudymi włosami. Mieli być swoją podporą w najgorszych chwilach. Mieli wyprawić huczne wesele.
Tamtego dnia Hermiona straciła nie tylko największą miłość swojego życia, ale i dwóch najlepszych przyjaciół, którzy już nigdy nie wrócą.
Akcja w Gloucester miała swoje dobre i złe strony. Dobra była taka, że w końcu złapano ostatnich poszukiwanych śmierciożerców. Jednak nie miało to najmniejszego znaczenia, kiedy dwójka najlepszych aurorów straciła życie biorąc w niej udział.
Harry Potter i Ron Weasley już nie wrócą do Londynu…


- Panno Granger, słyszy mnie pani? – zawołała starsza kobieta o blond włosach, machając dłonią przed twarzą dwudziestotrzylatki. Patrzyła na nią z pewną dozą troski, ale i strachu.
- O co chodzi? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, wybudzając się z transu wspomnień. Podniosła głowę z poduszek łóżka, na których leżała i nieprzytomnym wzrokiem popatrzyła na blondwłosą ubraną w biały fartuch.
- Krzyczała panienka przez sen, więc przybiegłam tutaj. Przez kilka minut nie mogłam cię dobudzić – wyjaśniła uzdrowicielka Smith, jak Hermiona przeczytała na plakietce. – Proszę to wypić, to eliksir uspokajający.
Podała brązowowłosej niewielką fiolkę z płynem o barwie jasnej zieleni. Niepewnie ujęła go w trzęsącą się dłoń i wlała w siebie ciecz, która okazała się strasznie paląca. Zakaszlała, ale jednak pomogło. Jej serce w końcu przestało łomotać, ręce trząść, a ciarki na całym ciele od razu zniknęły. Poczuła się lepiej.
Uśmiechnęła się do kobiety, a kiedy ta opuściła pomieszczenie, Hermiona opadła ponownie na poduszki. Od pięciu miesięcy znajdowała się w szpitalu Świętego Munga. Umieszczono ją na oddziale terapeutycznym, kiedy wykryto u niej silne zaburzenia psychiczne. Z początku Hermionie ani śniło się tu przyjść, lecz teraz z perspektywy czasu pojęła, że to było jej potrzebne. Postradała zmysły; stała się wariatką. Nie potrafiła poradzić sobie po stracie najbliższych jej osób, które straciła w tak krótkim czasie. Minął już rok od śmierci jej rodziców oraz Harry’ego i Rona, ale czuła się, jakby to była wieczność. Bez nich życie straciło jakikolwiek sens. Owszem, miała jeszcze Ginny oraz pozostałą rodzinę rudzielców przy swoim boku, ale nikt nie zastąpi jej osób, które były najważniejsze w jej życiu. Z Ronem i Harrym przeżyła więcej niż można sobie wyobrazić. Ron był osobą, bez której nie wyobrażała sobie siebie. Natomiast Harry był dla niej jak najlepszy brat, którego nigdy nie miała. Jeszcze rok temu nie sądziła, że wszystko tak się potoczy. Ron w trumnie, Harry w trumnie, Hermiona w psychiatryku. Złote Trio prysło jak bańka mydlana, nie było już nic.
Rzuciła na pokój zaklęcie wyciszające i zaczęła wrzeszczeć, mnąc w dłoniach skrawki kołdry. Życie powoli z niej ulatywało. Gdyby ktoś teraz na nią spojrzał, kłóciłby się do upadłego, że to ktoś, kto tylko próbuje się podszyć pod Hermionę Granger. To nie była ta sama osoba. Dawna Hermiona tryskała szczęściem i radością, korzystała z życia na ile tylko się da       i zawsze była pierwsza, by pomóc przyjaciołom, kiedy byli w potrzebie. Teraz uwięziona była w psychiatryku, jej cera była blada i można by ją bez problemu porównać do ściany. Z jej oczu znikły wesołe iskierki. Wraz z nimi odeszła i ona. Czuła się, jakby tylko grawitacja utrzymywała ją przy życiu i to cholerne serce, które pompowało krew.
Potrzebowała kogoś. Kogoś, kto by jej pomógł. Kogoś, kto by jej wysłuchał. Kogoś, kto byłby dla niej podporą. Kogoś, przy kim choć odrobinę zapomniałaby o przeszłości i zaczęła żyć na nowo. Jako nowa ona. Nowa Hermiona Granger. Bo już miała dość tej, która teraz w niej siedziała. Wiedziała, że gdzieś tam głęboko jest ukryta ta ciepła i radosna część jej, tak bezczelnie błagająca o wypuszczenie na wolność. Czuła się jak uwięziona w klatce.

Przetarła oczy, kiedy przez uchylone okno wpadły pierwsze promienie słońca. Przeciągnęła się jak kotka i podniosła powieki. Kolejny sierpniowy dzień. Nic nieznaczący dzień. Mruknęła coś niewyraźnego dla całego świata pod nosem i mozolnym ruchem wstała z łóżka. Oparła dłoń o chłodną ścianę i zamknęła oczy, próbując utrzymać równowagę; strasznie kręciło jej się w głowie. W końcu po jakimś czasie zawroty minęły i mogła spokojnie pójść do łazienki, by doprowadzić się do jako takiego stanu.
Pomieszczenie, w którym aktualnie mieszkała było dosłownie jak pokój. Miało prywatną łazienkę za drzwiami, szafę, fotel obok okna i po jednym krześle po obydwóch stronach łóżka. Mimo, iż sprawiało wrażenie przytulnego, nienawidziła w nim przebywać. Pragnęła tylko jak najszybciej stąd wyjść.
Nawet nie patrząc na ubrania, które wyciągnęła z dębowego mebla, weszła do małej łazienki utrzymanej w żółtym kolorze. Rzuciła jeansy, czarną koszulkę i czystą bieliznę na podłogę. Zdjęła z siebie piżamę, którą cisnęła obok kompletu na dzisiejszy dzień i wskoczyła do kabiny prysznicowej. Letnie kropelki, które przyjemnie drażniły jej ciało, w niczym jej nie pomogły. Po kilkunastu minutach zakręciła wodę i stanęła na żółtym dywaniku, czując lekki chłód. Szybko osuszyła się przy pomocy różdżki i nałożyła na siebie przygotowane rzeczy. Podeszła do lustra i tylko pokręciła głową, widząc w odbiciu swój żałosny stan. Nawet tona makijażu nie byłaby w stanie zatuszować ogromnych dołów pod oczami. Jej wargi zdawały się jakby były sine, a skóra, niegdyś gładka, teraz w dotyku była szorstka i sucha. Nachyliła się nad umywalką i zaczęła szorować zęby. Po około pięciu minutach wrzuciła niedbale szczoteczkę do kubeczka i wyszła z łazienki, traktując Merlinowi ducha winne drzwi poważnym trzaśnięciem.
Wyszła z pokoju i ruszyła przed siebie. Po tylu miesiącach spędzonych tutaj znała już ten szpital na wylot. Tak samo, jak kiedyś Hogwart. Idąc, obrzucała współczującym spojrzeniem chorych, choć sama nie była w lepszym stanie. Skrzywiła się na widok zimnych, białych korytarzy i zapach zmieszanych ze sobą eliksirów leczniczych. Nienawidziła szpitali już od najmłodszych lat. A teraz czuła się tutaj, jakby trafiła do Azkabanu.
Minęła recepcję i pchnęła duże, podwójne drzwi. Weszła do pomieszczenia pełnego ludzi i zajęła wolny stolik w kącie. Szpitalna stołówka, z której jedzenie smakowało jakby było zwietrzałe od lat, ale lepsze coś, niż nic. Mruknęła pod nosem „owsianka”, a za moment zmaterializowała się przed nią miską z kremową cieczą, łyżka i serwetki.

Nie wiedziała, ile już tak leżała. Wiedziała tylko, że musi już być dosyć późno, bo słońce chowało się powoli za linią horyzontu. Pewnie za chwilę zjawi się jej mag-psycholog, uzdrowicielka Pennies, która będzie ją wypytywała o jej stan, o to jak się czuje i znów będzie prawić jej morały o tym, że przeszłość to przeszłość. Przecież dobrze to wiedziała i miała już dość słuchania tego na okrągło! Jasne, przeszłość sobie może być przeszłością, ale nie da się o niej zapomnieć. Nie da się wymazać śladów, które po sobie zostawiła. Ta baba nie miała prawa jej wmawiać, że w końcu pewnego dnia uda jej się stanąć na nogi i być szczęśliwą, skoro nie przeżyła tego co ona! Nie straciła rodziców, a tydzień później najlepszego przyjaciela i narzeczonego! Oczywiście, może pewnego dnia stanie na nogi i w końcu opuści ten przeklęty szpital, ale nigdy, przenigdy nie będzie szczęśliwa! Nie, kiedy nie ma przy niej ludzi, którzy właśnie to jej dawali! Czy ona ma to, na świętego Godryka, do jasnej cholery, wszystkim wykrzyczeć, że nie potrafi być szczęśliwa?! W dodatku z tym bajeranckim megafonem mugoli, byłby lepszy efekt.
Ugh! Nienawidziła tych ludzi! Nienawidziła wmawiania jej, że to wszystko kiedyś minie, bo to nie minie! Będzie w niej żyć do końca i nie da jej spokoju.
O ile to w ogóle możliwe, zdenerwowała się jeszcze bardziej, kiedy ktoś nacisnął na klamkę z drugiej strony. Oho, zaraz się zacznie…
Po chwili jej oczom ukazała się roztrzepana czupryna. Hermiona rozdziawiła usta i modliła się do Godryka, żeby tylko nie wybuchnąć. Dlaczego ten ktoś przed nią stał? Co on tu robił? I dlaczego, jasna cholera, trzymał kartę z jej nazwiskiem i miał na sobie biały fartuch, którzy noszą wszyscy uzdrowiciele Munga?!
- MALFOY?! – wrzasnęła, o mało nie spadając z łóżka. Tego było już za wiele. Najpierw przychodzą do jej domu, siłą wciskają ją do tego pieprzonego Munga, przez pięć miesięcy trzymają jak psa na uwięzi, święcie przekonani, że stan Hermiony Granger dzień za dniem się polepsza, a tak naprawdę jest coraz gorszy, by na sam koniec dowalić jej Draco Malfoya za mag-psychologa?! I on ma jej pomóc wyjść na prostą, tak? On ma ją wyleczyć? Prychnęła pod nosem. Ten człowiek prędzej wpędzi ją w miejsce, skąd będzie mogła wąchać kwiatki od spodu, niż jej pomoże.
- Spokojnie, Granger – mruknął blondwłosy, zamykając za sobą drzwi. Kilka godzin wcześniej dowiedział się, że mag-psycholog Pennies zachorowała, więc przez najbliższy czas była Gryfonka będzie właśnie pod jego opieką. Zareagował na tę wiadomość dokładnie tak samo, jak Granger na jego widok. Jak oni mają ze sobą współpracować, kiedy obydwoje nienawidzą się do granic możliwości? Przecież to jak oswojenie Rogogona Węgierskiego, a nawet gorzej.
Jednak teraz, kiedy tak patrzył na nią dostrzegł, jak bardzo jest przestraszona. Jak wiele przeszła i jak bardzo to wszystko ją przytłacza. Poczuł coś w rodzaju… współczucia. Teraz w połowie wszystko zależało od niego. W jednym momencie podjął decyzję, że jej pomoże. Jakoś bardziej przypadł mu do gustu widok rozwścieczonej Hermiony, która była zupełnie nieprzewidywalna, zamiast takiej bezbronnej kruszynki.
Usiadł na jednym z krzeseł, a wszystkie papiery ułożył na stoliku nocnym. Obrzucił ją badawczym spojrzeniem i wtedy uderzyło go to, jak bardzo się zmieniła. Najbardziej dawały o sobie znać ogromne sińce pod oczami i wyblakła cera. Była również strasznie wychudzona. Siedziała na łóżku do połowy przykryta kołdrą, lecz nie była w piżamie. Wciąż miała na sobie te ubrania, w których widział ją dzisiejszego poranka na śniadaniu. Jednak jego największą uwagę przykuły jej oczy. Dostrzegł w nich coś, czego nie zdołał nikt inny – wołanie o pomoc. Nie musiała nic mówić, jej brązowe tęczówki wyrażały wszystko.
- Wynoś się stąd! – krzyknęła ponownie. – Nie chcę cię tu widzieć! Nienawidzę cię! WYNOŚ SIĘ STĄD, ROZUMIESZ?!
Tego właśnie się spodziewał. Atak furii z jej strony był nieunikniony. Nienawidził tej dziewuchy i kiedy tak wrzeszczała, okropnie działała mu na nerwy, ale podjął się tego zadania. I musi je wypełnić.
- Zamknij się! – warknął podniesionym głosem, na co oczy dziewczyny momentalnie się rozszerzyły. – Nie jestem tu z własnej woli, żeby ratować ci ten cholerny żywot, jasne?! Więc z łaski swojej zamknij tę niewyparzoną gębę, bo choć mam ochotę sobie walnąć za to w twarz, chcę ci pomóc!
Dziewczyna gapiła się na niego rozszerzonymi oczyma. Nie, nie, nie. To jakiś żart, z którego zaraz się obudzi. Trzymając ręce pod kołdrą uszczypnęła się i dotarło do niej, że to jednak nie sen i że przyszło jej się zmierzyć z brutalną rzeczywistością. Ale to jakiś absurd. Prędzej wynaleziono by zaklęcie przywracające życie zmarłym, niż ona uwierzyłaby, że ten parszywy gumochłon chce jej pomóc.
                - Idź stąd – mruknęła ponownie, jakby była w jakimś transie. Spojrzała na zdenerwowanego jej zachowaniem blondyna, na co w duchu się ucieszyła. Granger – Malfoy 1:0. Jeszcze chwilę, a stąd wyjdzie i zostawi ją w spokoju.
- Nigdzie nie pójdę – odparł, siląc się na spokojny ton. Mina brązowowłosej od razu zrzedła. Marzenie o wygranej zostało rozwiane. Och, jakże ona nienawidziła tego Dracona Jestem Najlepszy Na Świecie i Wszystkie Laski Na Mnie Lecą Malfoya!

***
                Minął tydzień, a Hermiona wciąż chodziła rozjuszona jak wściekła kotka. Choć w końcu przyzwyczaiła się do myśli, że to właśnie największemu wrogowi powierza, można powiedzieć, że całą siebie. Zaczął odkrywać jej wszystkie sekrety, myśli kłębiące się w jej głowie. I wcale nie było jej z tym dobrze. Po opuszczeniu Hogwartu była pewna, że to ostatni dzień, w którym go widzi. A on, wielce z życia zadowolony, wparował z butami do jej życia i nie zapowiadało się, by miał je szybko opuścić. Zwierzając się Pennies czuła się zupełnie inaczej. Po tylu miesiącach współpracy ufała tej kobiecie i nie bała się mówić jej wszystkiego, co czuła. Było to całkowite przeciwieństwo rozmów z Malfoyem. Nie potrafiła się przed nim otworzyć. Czuła się strasznie zażenowana, kiedy opowiadała mu o swoich lękach. Ciągle miała wrażenie, że były Ślizgon robi sobie z niej żarty, kiedy tylko opuszcza jej pokój. W końcu była tylko nic niewartą szlamą.
                Sam Draco czuł się bardzo dziwnie jeśli chodzi o obecną sytuację. Za czasów szkolnych Granger była dla niego jakimś wyrzutkiem, osobą, która nie ma prawa bytu w świecie czarodziejów. Ile razy przecież wyzywał ją od nędznych szlam, z podłym uśmiechem życzył jej wszystkiego najgorszego. Teraz powoli docierało do niego, jak wielkim kretynem był. Po tym tygodniu z Hermioną poznał już odrobinę tej strony, o której w Hogwarcie nie miał pojęcia. Widział, że się go boi, że nie chce z nim rozmawiać na takie tematy. Pragnął w jakiś sposób przekonać ją do siebie. Pokazać, że zależy mu na wyleczeniu jej. Bo tak było. Chciał, by była zdrowa, by zaczęła żyć na nowo.

                Jak zwykle przekroczył próg jej obecnego miejsca zamieszkania, z kilkoma pergaminami w dłoniach i obdarzył ją ledwo widocznym uśmiechem, co ona niepewnie odwzajemniła.
Usiadł na krześle, które zajmował od tygodnia i rzucił trzymane dokumenty na stolik. Spojrzał na nią i delikatnie uniósł jedną brew w górę.
- Jak się czujesz?
- Generalnie to jest fatalnie – odparła, nawet nie siląc się na miły ton. Poprawiła swoją niebieską koszulkę i podeszła do okna, otwierając je. Do pomieszczenia wpadła dawka świeżego powietrza. Jak na drugą połowę sierpnia, było naprawdę gorąco.
Hermiona poprawiła kołdrę na łóżku i usiadła na niej po turecku, patrząc z wyczekiwaniem na jej towarzysza, zaciskając dłonie w pięści. Wiedziała, co zaraz nastąpi i zaczęła się już panicznie stresować.
- Chciałbym dzisiaj z tobą porozmawiać o pewnym aspekcie twojej i wyłącznie twojej przeszłości – zakomunikował, pierwszy raz od tygodnia prawdziwie zaciekawiając szatynkę. – Mianowicie o tym, jak radziłaś sobie z bólem, dopóki nie trafiłaś tutaj.
Spięła się jeszcze bardziej, niż to było możliwe. Poruszył temat, o którym nie chciała słyszeć, którego nie chciała rozpamiętywać. Bolała ją sama myśl o tym.
- Granger, wszystkie nasze rozmowy mają w sobie jakiś cel. Każda z nich będzie miała jakiś wpływ na to, byś wyszła z tego, w czym teraz siedzisz. Po prostu musisz mi zaufać, musisz nauczyć się ze mną współpracować.
Podniosła głowę, a Draco na moment lekko przestraszył się jej zaczerwienionych od łez oczu.
- Brałam mugolskie używki, no wiesz, heroina, amfa, wszystko po kolei – wzruszyła ramionami. – Dawało mi to ukojenie. Co z tego, że chwilowe; ważne, że pomagało. Narkotyki były dla mnie najlepszą pomocą. Zaraz po okaleczaniu się.
Ostatnie słowa wyszeptała, ponownie spuszczając głowę, a jej policzki zalała nowa fala łez. Dlaczego musiał jej o tym przypominać? Przez cały ten czas towarzyszyło jej to żałosne uczucie upokorzenia, które teraz osiągnęło swoje apogeum. Dobił ją. Dobił ją tak, że bardziej już się nie dało. Wstydziła się swojej przeszłości. Wstydziła się tego, co zrobiła.
                Materac jej łóżka odrobinę się ugiął, kiedy Draco zajął miejsce obok niej. Popatrzyła na niego zapłakanymi oczyma, a on, nie wierząc w to, co robi, wyciągnął ręce w jej stronę i mocno ją przytulił. Gładził jej plecy i włosy, czekając, aż się uspokoi i przestanie płakać. Po kilku minutach słyszał już tylko ciche pociąganie nosem, więc odsunął ją delikatnie od siebie.
- Mogę zobaczyć?
W jej oczach na początku pojawił się szok, ale moment później przypomniała sobie słowa Malfoya, że wszystko ma w tym jakiś swój cel. Bardzo niechętnie podwinęła w górę swoje rybaczki, by pokazać mu blizny po ranach znajdujące się na udach. Następnie, w całkowitej ciszy, odwróciła ręce, a jego oczom ukazały się ślady po okaleczeniach nadgarstków. Niektóre świeże, niektóre nieco starsze.
                Głęboko odetchnął, po czym ponownie zerknął w jej oczy. Były takie smutne…
- Kiedy to robiłaś, nie myślałaś. Wtedy o niczym się nie myśli, pragnie się tylko chwili spokoju zapomnienia, prawda? – zapytał, a ona pokręciła twierdząco głową. – Nie wiem, czy dałem radę na tyle cię poznać, ale wydaje mi się, że ten płacz wyraża to, że się za to obwiniasz i żałujesz tego, tak? – Kolejne potwierdzenie ruchem głowy.
- Nie możesz się za to obwiniać, Granger. Wszyscy popełniamy błędy; Twoim błędem było sięgnięcie po ostre narzędzia, kiedy miałaś tysiące innych metod, by sprawić, żeby twój ból uleciał. Ale jednak w twoim mózgu zrodził się pomysł, żeby sięgnąć po to i bum, stało się! Ale nie możesz się teraz za to obwiniać, jasne? Choć wprawdzie było to złe, nie możesz tego robić. Nie w ten sposób. Te blizny to twoja historia. Te rany to ty. Twoja przeszłość. I o to w tym wszystkim chodzi, rozumiesz? Przeszłość. To już było. Tego już nie ma. Teraz jest teraz i na tym trzeba się skupić. Nie możesz żyć przeszłością, rozumiesz, Granger?
- Nie możesz kumulować w sobie bólu, lwico. Musisz odnaleźć sposób, który pomoże w tym, że on zniknie. W twoim wypadku jest wiele opcji. Od twojej mag-psycholog dowiedziałem się, że całkiem nieźle potrafisz pisać. No, a o książkach to już nie wspomnę. Możesz również krzyczeć, wrzeszczeć, rzucać przedmiotami, tylko nie w kogoś! – na moment przerwał, bo przeszkodził mu cichy śmiech szatynki, który trwał zaledwie kilka sekund.
Nie potrafił w to uwierzyć; Granger się zaśmiała! W końcu jednak odzyskał fason i kontynuował swój monolog.
- Przestać istnieć to też jakieś wyjście. Zwinąć się w kulkę i nie wychodzić z pokoju przez kilka dni. Przeżyć swój własny koniec świata, aby na końcu wstać i z podniesioną głową ruszyć naprzeciw rzeczywistości. Zrozumiałaś?
Kiwnęła powoli głową, będąc w jednym wielkim szoku. Pierwszy raz od tygodnia wygłosił takie „przemówienie”, z którego wyciągnęła wnioski. I, cholera jasna, miał absolutną rację!
Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem. Zrozumiała. Zaufała mu. Powierzyła mu swoje życie. Pozwoliła mu je ratować.
                Ten jeden uśmiech w zupełności mu wystarczał. Doskonale wiedział, co chciała tym przekazać. Osiągnął swój cel – zaufała mu.
- Spróbuję cię naprawić – wyszeptał i opuścił utrzymane w kremowych barwach pomieszczenie.

***

                Siedział w swoim gabinecie nieustannie przepisując jakieś papiery. Dobiegała druga w nocy; dziś to on pełnił nocny dyżur w szpitalu. Przetarł dłonią zmęczoną twarz, zamaczając końcówkę pióra w atramencie. Przykładał je właśnie do kolejnego pergaminu, kiedy idealną ciszę rozdarł mrożący krew w żyłach wrzask. Zamarł w bezruchu, a kropelka granatowej cieczy spłynęła na papier. Dziewczęcy krzyk nasilał się z każdą sekundą, więc nie czekając dłużej, wybiegł z niebieskiego pomieszczenia i trzaskając w pośpiechu drzwiami, ruszył w stronę, z której dobiegał hałas. Im bliżej był, tym bardziej zdawał się być przerażony wizją tego, co zobaczy.
                Dobiegł do drugiego końca korytarza i przystanął jak wryty. Odwrócił głowę w bok, patrząc w drzwi, za którymi ktoś przeraźliwe wrzeszczał. Pchnął drewniane drzwi i od razu podbiegł do łóżka chorej.
- Hermiona? – spytał cicho, próbując uspokoić przestraszoną dziewczynę. Wiła się i rzucała po łóżku, a w jej oczach krył się jakiś obłęd. Krzyczała i wyglądała, jakby nie poznała Dracona, który teraz przy niej siedział.
                Minęło jeszcze kilka minut, podczas których Malfoy bezskutecznie próbował przekrzyczeć Hermionę, by się uspokoiła, lecz na marne, aż w końcu…
- Ron… - szepnęła, wpatrując się w podłogę gdzieś pomiędzy szafą z ubraniami, a drzwiami prowadzącymi do łazienki.
- Jego tu nie ma – powiedział spokojnie, przypatrując się dziewczynie i wzdychając. – Uspokój się. Rona tu nie ma.
- Jest! – krzyknęła ponownie, pokazując palcem na miejsce, w którym rzekomo stał rudzielec. – I uśmiecha się do mnie… Mówi, że mnie kocha… Że niedługo znów będziemy razem…
Tego było już za wiele.
- HERMIONA! – wrzasnął Malfoy, łapiąc dziewczynę za ramiona i delikatnie nią potrząsając. – Rona tu nie ma, ON NIE ŻYJE! Pogódź się z tym, nie masz innego wyjścia. Weź głęboki wdech i opanuj swoje emocje.
Granger spojrzała na niego zamglonymi oczyma, które za moment zamknęła i zaczerpnęła powietrza. Powoli je wypuściła, czując jak jej skołatane serce odzyskuje swój zwyczajny rytm. Podniosła powieki i ujrzała twarz swojego mag-psychologa, który patrzył na nią z troską wymalowaną na twarzy.
- Już mi lepiej – oznajmiła, odwzajemniając jego delikatny uśmiech. – Dziękuję.
- Wracaj do spania – poradził, podnosząc się z jej łóżka, po czym ruszył do wyjścia. – Widzimy się za kilkanaście godzin.
Hermiona w odpowiedzi skinęła głową i ułożyła się na poduszkach. Leżała jakiś czas, nawet nie czując, że z jej oczu wypływają łzy. Ron nie żył. Ron naprawdę nie żył. Dopiero teraz to w pełni do niej dotarło.

***
                Od tamtego dnia minęły dwa tygodnie, a ich spotkania wyglądały zupełnie inaczej. Draconowi raz na jakiś czas udawało się rozśmieszyć dziewczynę, a ona sama coraz śmielej ujawniała przed nim swoją przeszłość. Dla obojgu z nich było to całkiem nowe i w jakiś sposób dziwne doświadczenie, jednak choć nie rozmawiali na ten temat, obydwoje byli zdania, że nie chcą tego kończyć. Współpracowali ze sobą dopiero od trzech tygodni, ale tyle wystarczyło, żeby Hermiona zaczęła widzieć coś nowego. Nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro i to, że w końcu z tego wyjdzie i stanie się wolnym człowiekiem. Margaret Pennies w pięć miesięcy nie dokonała tyle, ile Draco Malfoy zdołał w niecały miesiąc.
                Ich stosunki między sobą również się poprawiły. Nić nienawiści została zerwana, a teraz na jej miejscu pojawiło się coś jakby zrozumienie, chęć pomocy, zaufanie… Przyjaźń? Tak, to chyba dobre określenie. Pewnego dnia rozmawiali o swojej przeszłości w Hogwarcie. W pewnym momencie Draco całkowicie szczerze i poważnie przeprosił za swoje zachowanie, a oniemiała Hermiona, kiedy wreszcie doszła do siebie, wybaczyła mu. Miała u niego dług wdzięczności za to, że zgodził się na udzielenie jej pomocy, nawet jeśli nienawidził jej najbardziej na świecie. Poczuła do niego pewne przywiązanie i czuła dziwną pustkę w okolicach serca, kiedy myślała nad tym, że pewnego dnia Draco wejdzie do jej pokoju i oznajmi, że zostaje wypisana z Munga. A wtedy ich drogi się rozejdą. Tego właśnie chciała w Hogwarcie. Żeby rozeszły się na zawsze. Ale teraz? Nie wyobrażała sobie tego. Zbyt wiele mu powierzyła, zbyt wiele się o niej dowiedział…

                - Co czujesz, kiedy myślisz o Harrym i Ronie?
To pytanie ścięło ją z nóg i dziękowała Godrykowi, że w tamtym momencie siedziała na niezbyt wygodnym łóżku. Kiedy minął pierwszy szok, zastanowiła się nad pytaniem mag-psychologa Malfoya. Myśląc o swoich przyjaciołach jej oczy się zaszkliły, ale nie pozwoliła wypłynąć łzom. Powoli zaczęła przyzwyczajać się do tego, że ich już po prostu nie ma.
- Samotność – mruknęła cicho, wzdychając. – Ron i Harry byli nieodłączną częścią mojego życia. Ja, oni i Ginny mieliśmy wspólnie się zestarzeć. Mieliśmy zaprowadzić nasze dzieci na ich pierwszy pociąg do Hogwartu. Byli dla mnie jak bracia, których niestety nigdy nie miałam. Wszystkie przygody przebyte z nimi, wspólne wakacje, czas spędzony w Hogwarcie… Oni to dwójka najwspanialszych osób, jakie kiedykolwiek poznałam. A teraz ich nie ma i przez ten brak czuję samotność. A samotność jest zła.
- Samotność nie jest zła. Jest przygnębiająca, smutna, ale na pewno nie zła. Czasem stawia życie w surowszym świetle. Pozwala dostrzec rzeczy, na które nigdy wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, które były dla nas nieważne. Ale nie jest zła. Nie może być zła. 
Spojrzała na Dracona z dozą zdezorientowania w oczach, a on uśmiechnął się lekko na ten widok.
- Zdaję sobie sprawę, że pewnie tęsknota do nich nigdy nie minie i na zawsze w tobie pozostanie. Ale kiedyś przyjdzie taki dzień, kiedy myśląc o nich nie poczujesz samotności, a radość. Radość z tego, że udało ci się takie osoby poznać. Że takie osoby brały czynny udział w twoim życiu. Wspomnisz wszystkie chwile spędzone razem, zapewne uronisz kilka łez, ale nie poczujesz samotności. Bo może  teraz tego nie dostrzegasz, ale za jakiś czas zauważysz, że masz wokół siebie osoby, które nigdy nie pozwolą ci być samej.
- Harry i Ron cię opuścili, ale nie opuścił cię cały świat. Masz Wiewiórkę, masz Weasleyów, masz… mnie – spojrzał w jej oczy, mówiąc śmiertelnie poważnie. – Granger, jestem tu dla ciebie. Nawet jeśli działasz mi na nerwy i nie mogę patrzeć na to, co się z tobą stało, to jestem tutaj. Stałaś się kimś w rodzaju przyjaciółki i czuję się za ciebie odpowiedzialny.
W odpowiedzi dziewczyna mocno się do niego przytuliła, co on odwzajemnił delikatnie uśmiechając się do samego siebie. A ona poczuła, jak zalewa ją fala ciepła. Komuś na niej zależało. Ktoś chciał się o nią troszczyć. I wcale jeszcze bardziej nie cieszył jej fakt, że to był Draco Malfoy. Wcale.

***
Jak każdego dnia czekała na Malfoya, aż pojawi się w jej pokoju. Rozmyślała nad tym, o czym mogą dzisiaj porozmawiać. Odkąd przejął opiekę nad nią minęły dwa miesiące. Uzdrowicielka Pennies mimo, iż wróciła, nie zajmowała się już Hermioną. Wolała pozostawić to Malfoyowi, bo widziała w kartach, jak świetnie idzie mu współpraca z szatynką.
                Tego dnia wszedł do sali bez zwykłych dla siebie pergaminów, co zdziwiło Hermionę. Pierwszy raz od ich pierwszego spotkania nie miał ze sobą nic. Również nie ruszył się ze swojego miejsca i nie podszedł do zajmowanego przez siebie od dwóch miesięcy krzesła. Stał przy drzwiach i patrzył na nią dziwnym, jakbym jakiś nieobecnym wzrokiem. Już otwierała usta, by zapytać go, czy coś się stało, kiedy on ją wyprzedził.
- Wypisują cię. Uznali, że twoje wyniki są tak dobre, że możesz stąd wyjść. Jesteś wolna.
Na tę wiadomość powinna skakać z radości, a siedziała w bezruchu i gapiła się na Malfoya, jak na przybysza z innej planety. Odliczała sekundy, aż w końcu wybuchnie śmiechem. Po dwudziestu zrezygnowała i otępiała podniosła się z łóżka. Dlaczego tak się czuła?
- Ja.. to… świetnie – wyjąkała, powoli stawiając kroki ku szafie.
Nie mogła na niego patrzeć. Nie chciała wracać do pustego domu, bo wiedziała, że to wszystko znowu wróci. Że ponownie oszaleje. Tego dnia obawiała się najbardziej.
- Spakuj się, a ja za pół godziny po ciebie przyjdę.
I już go nie było. Hermiona zagryzła dolną wargę i otworzyła drzwiczki szafy, z dna wyciągając granatową, mugolską walizkę. Niedbale wrzuciła do niej wszystkie ubrania i podreptała do łazienki. Zabrała z niej kosmetyczkę z całą zawartością i ją też jakkolwiek ułożyła w torbie. Zasunęła zamki i podeszła do okna, by trochę przewietrzyć pokój. Następnie podreptała do łóżka i starannie pościeliła kołdrę, po czym wybuchła płaczem. Osunęła się po chłodnej ścianie na dywan i rozpłakała się na dobre. Bała się powrotu do domu. Bała się tego, co stanie się z nią nawet za tydzień. Wiedziała, że zawsze mogła wrócić do Nory, ale nie chciała ciągle zawracać głowy tej rodzinie.
                Jej mieszkanie na Pokątnej od siedmiu miesięcy stało puste, a przywoływało tyle wspomnień, że nic, tylko płakać. Dwudziestotrzylatka sobie po prostu tego nie wyobrażała. I nie wyobrażała sobie też rozejścia z Draconem. Kiedy opuści ten szpital znów będą dla siebie obcy. Nie wierzyła, że arystokrata czystej krwi mógłby publicznie pokazać się ze szlamą i to dołowało ją najbardziej. Bo chociaż nie chciała tego przyznać nawet przed samą sobą, pokochała tego kretyna. Nie tak, jak kocha się przyjaciela czy brata. Pokochała go prawdziwą miłością i za to miała ochotę walnąć głową w ścianę. Była pewna, że to nie miało prawa zaistnieć. Coś między nią, a nim. Zresztą, o czym ona myślała?! Draco traktował ją jedynie jak przyjaciółkę, o ile w ogóle mówił prawdę. Przecież wciąż w jego środku siedział ten wredny Ślizgon, który uwielbiał uprzykrzać jej życie. Tacy jak oni się nie zmieniają. Na zawsze pozostają podłymi egoistami. A ona takiego podłego egoistę pokochała i choć powinna żałować, nie robiła tego.
                - Jesteś got… Granger?! – Malfoy stanął jak wryty na progu szpitalnego pokoju. Szybko podbiegł do siedzącej na podłodze dziewczyny i ukucnął przy niej. Ściągnął jej dłonie z twarzy i ujrzał mokre policzki w połączeniu z czerwonymi oczyma.
- Hermiona? – spytał o wiele ciszej.
- Boję się wyjścia s-stąd i że sobie n-nie poradzę… - wymamrotała przez łzy, próbując znów ukryć twarz.
Blondyn spojrzał na nią oniemiały i nie wiedział, co zrobić. Pierwszy raz od kilku miesięcy odjęło mu mowę. Ta dziewczyna była w rozsypce, a nie mógł do tego dopuścić. Musi być zdrowa i wolna. Musi mieć kogoś, kto jej pomoże.
- Chodź ze mną – powiedział w końcu spokojnym głosem. – Moja zmiana kończy się za piętnaście minut. Zabiorę cię do siebie, dobrze?
- Ale D-Draco, ja n-nie chcę… - jąkała się, wciąż płacząc. - …być dla ciebie j-jakimś c-ciężarem, już i-i-i tak wiele d-dla mnie zrobiłeś…
- Zatrzymasz się na kilka dni, dopóki nie będziesz gotowa zacząć żyć samodzielnie i nie chcę słyszeć słów sprzeciwu.
Nie dając Hermionie dojść do słowa pomógł jej wstać i otarł jej mokrą twarz. Pocałował ją w czoło, posyłając jej pocieszający uśmiech. Chwycił rączkę od walizki i wraz z Hermioną opuścił pokój, który przez niecały rok służył szatynce za dom.
Dziewczyna poczekała na niego kilka minut na ławeczce w poczekalni. Po uporaniu się z ostatnimi papierami co do wyjścia Hermiony ze szpitala, podszedł do niej i wyciągnął dłoń w jej kierunku. Niepewnie ją ujęła i wstała ze swojego miejsca. Wyszli ze szpitala, a Grangerówna kurczowo trzymała się jego boku i trzęsła się jak dziecko.
- Nie bój się – wyszeptał do jej ucha, a po chwili teleportowali się tylko w Malfoyowi znanym kierunku.

                Wylądowali w przestronnym, brązowym salonie na puchowym dywanie o tym samym kolorze. Hermiona rozejrzała się wokół siebie. Niewątpliwie znajdowali się w mieszkaniu byłego Ślizgona.
- Jesteś zmęczona?
- Odrobinę – mruknęła, ziewając. Uśmiechnęła się przepraszająco do niego i poczuła dziwny skurcz w żołądku, kiedy odgarnął za ucho kilka kosmyków włosów, które wypadły jej z kucyka.
- Zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Delikatnie pociągnął ją za rękę i wyprowadził z salonu, idąc przez pokaźnych rozmiarów hol, w którym roiło się od antycznych obrazów oraz, oczywiście, rzeźb węży. Raz Ślizgon, zawsze Ślizgon.
Otworzył ostatnie drzwi po prawej stronie i wpuścił szatynkę przed sobą. Tym razem to ona nie wiedziała, co powiedzieć. Pokój urządzony był w kolorze srebra, z ogromnym łóżkiem na środku. Jego widok sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej senna i ziewnęła ponownie.
- Prześpij się, a ja przygotuję coś na kolację – usłyszała tuż przy swoim uchu, a przez jej ciało przeszły ciarki. Czy on musiał być tak blisko?
Wziął ją na ręce i delikatnie ułożył na łóżku, które okazało się o wiele wygodniejsze, niż to szpitalne. Ucałował jej czoło i uśmiechnął się delikatnie, po czym odwrócił się i powędrował do drzwi.
- Draco!
Przystanął, przez ramię patrząc na dziewczynę z niemym zaciekawieniem.
- Zostań ze mną.
Uśmiechnął się pod nosem, wracając w stronę łóżka. Hermiona odsunęła się odrobinę, a kiedy Draco zajął miejsce obok niej, od razu się w niego wtuliła. Poczuła się bezpiecznie.
Błądził opuszkami palców po jej plecach i włosach, a z jego twarzy nie schodził ten perfidny uśmieszek, którego nie mogła zobaczyć.
- Kocham cię – wyrwało jej się, a dopiero po chwili zrozumiała, co powiedziała. Zerwała się ze swojego miejsca i spojrzała na chłopaka, który wciąż leżał na swoim miejscu i się uśmiechał.
- To fajnie się składa, Granger, bo ja ciebie też – mruknął, również siadając i spojrzał na nią.
- Nie rób sobie ze mnie żartów, jasne?
W odpowiedzi delikatnie musnął jej usta.
- Nie wiem, kiedy to się stało. Czy podczas naszego pierwszego spotkania, kiedy wrzeszczałaś, żebym wyszedł. Albo kiedy zobaczyłem twoje blizny. Mogło to nastąpić też wtedy, kiedy powiedziałem ci, że jestem tutaj dla ciebie. W ostateczności dzisiaj w Mungu, kiedy zobaczyłem, jak płaczesz.
- Draco, proszę cię…
- Jasna cholera, Granger, kocham cię, rozumiesz?! – podniósł głos, ciągle patrząc w jej oczy. – Denerwujesz mnie jak nikt inny, masz straszną szopę na głowie, myślisz, że wiesz wszystko, jesteś niezrównoważona psychicznie, byłaś na leczeniu, jesteś walniętą wariatką, ale to ty i taką cię kocham.
Bez udzielenia jej głosu wpił się w jej usta przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. Jedna z jego dłoni zaginęła gdzieś w jej włosach, drugą wciąż trzymał na jej plecach.
                Delikatnie przygryzł jej dolną wargę, odsuwając się od niej na kilka cali, co spotkało się z cichym jękiem niezadowolenia Hermiony, a zaśmianiem się Dracona.
- A kiedy mówiłem, że zatrzymasz się tutaj na kilka dni, miałem na myśli na zawsze, lwico.
                I ponownie ją pocałował.