wtorek, 21 sierpnia 2018

"Feelings are weakness", miniaturka.


Przymknęła powieki, zaciekle walcząc z samą sobą, by z jej oczu nie wyleciała ani jedna łza. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie mogła okazać słabości, musiała pokazać, że jest silna. Jej ciałem wstrząsały spazmatyczne drgawki, kiedy tak usilnie nie pozwalała sobie na płacz. Wbijała paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, klęcząc na kamiennej posadzce. Liczenie do dziesięciu, zagryzanie warg do krwi czy próby zaczerpnięcia głębszego oddechu na nic się nie zdawały. Nie potrafiła się opanować, nie była w stanie odnaleźć spokoju i ukojenia dla swoich skołatanych nerwów. Bała się, tak okropnie się bała, że żadne słowa nie mogłyby tego opisać.
              Nie miała pojęcia, ile czasu tkwiła w tej pozycji. W końcu, jakby minęła cała wieczność, otworzyła oczy i rozejrzała się po pustym pomieszczeniu. Dźwignęła się na nogi i prychnęła pod nosem.
                - Zapłacisz mi za to, Malfoy, tchórzu – mruknęła sama do siebie Hermiona Riddle.
****
                - Spójrz na mnie – usłyszała cichy szept, na który nie zareagowała. – Hermiono, proszę…
                Cisza. Nadal nic. Tępo wpatrywała się w ogień rozpalony w kominku, jakby w tych płomieniach ukryte były odpowiedzi na jej wszystkie pytania.
                - Hermiona, mówię do ciebie – podjął ponownie chłopak, lecz ponownie nie doczekał się odpowiedzi ze strony dziewczyny. – Riddle, do jasnej cholery!
                Hermiona wzdrygnęła się słysząc podniesiony ton jej towarzysza. Powoli przeniosła swój wzrok na niego i głęboko westchnęła. Mierzył ją wzrokiem, wręcz przeszywał na wskroś jej duszę swoimi stalowymi tęczówkami.
                - Draco, ty… Draco, przecież wiesz, że musisz się gdzieś ukryć – szepnęła niemal bezgłośnie. – Proszę…
                - Ja nic nie muszę, ja ewentualnie mogę, Riddle – rzekł z ostentacyjnym uśmiechem, wymownie spoglądając w sufit.
                Hermiona nic na to nie odpowiedziała i tylko przyglądała mu się w milczeniu. Czekała, aż podejmie temat na nowo. Zawsze tak robił, zawsze musiał wszystko doprowadzić do samego końca. Tym razem nie było inaczej.
                - Myślisz, że nie wiem, co się dzieje? – odezwał się głosem wypranym z emocji po dłuższej chwili ciszy. – Mój ojciec porzucił służbę u twojego ojczulka, ba, wyrzekł się go! Merlin jeden wie, gdzie on teraz się podziewa. Przecież… Przecież nie mogę się tak po prostu „ukryć”, Hermiona, pomyślałaś o mojej matce? Pomyślałaś co się stanie, kiedy do Czarnego Pana dojdą wiadomości o jego ucieczce?
                - Więc… - zaczęła powoli szatynka, uważnie dobierając każde słowo. – Więc ucieknijcie we dwoje, ty i Narcyza. Użyjmy zaklęcia Fideliusa, śmierciożercy nam w tym pomogą. Yaxley mógłby zostać Strażnikiem Tajemnicy, mój ojciec nigdy na to nie wpadnie, a wy bylibyście bezpie…
                - Hermiona – powiedział stanowczo Malfoy. – Przestań. Z nikogo nie będziemy robić Strażnika. Matka jest wystarczająco dobrze chroniona, a ja… ja sobie poradzę. Jak zawsze.
                - To nie tak – Hermionie zaszkliły się oczy. – Wiesz, jaki jest Tom. Wiesz doskonale, do czego jest zdolny. Boję się o ciebie, zrozum to wreszcie!
                - Nie bój się, mała – Draco zbliżył się do dziewczyny i ucałował czubek jej głowy. – Co prawda, w dworze Riddle’ów na pewno nie będę mile widziany, ale poradzimy sobie z tym. Ze wszystkim sobie poradzimy, obiecuję.
                Wpatrywała się w niego jeszcze przez chwilę, po czym bez słowa wtuliła się w Dracona niczym mała dziewczynka wtulająca się w swojego ulubionego pluszowego misia. Poczuła jego dłonie na plecach, podbródek oparty o skroń i to był moment, w którym wszystkie emocje kłębiące się w jej wnętrzu, tak boleśnie pragnące wyrwać się na wolność, nareszcie odnalazły ujście. Pozwoliła łzom wypłynąć, nawet nie myślała o tym, by je zatrzymać. Nie myślała o tym, że koszulka blondyna zaraz będzie mokra. Pragnęła tylko jednego: bezpieczeństwa chłopaka, który właśnie przytulał ją do siebie najmocniej jak tylko potrafił.
                Ucieczka Lucjusza postawiła nad nim krzyżyk. Starszy Malfoy tylko czekał na to, by w końcu wyrwać się ze szponów Czarnego Pana i sił Ciemności. Uciekł i tylko Salazar wie, gdzie mógłby się teraz podziewać. Dbał wyłącznie o własne bezpieczeństwo, martwił się tylko o siebie. Zachował się tak, jakby w ogóle zapomniał o istnieniu żony i syna. Hermiona nienawidziła go z całego serca; był zwykłym tchórzem, zakłamanym i lękającym się swojego pana bardziej od każdego innego śmierciożercy.
                Hermiona dobrze znała swojego ojca. Dla niego uczucia nie istniały, były oznaką najzwyklejszej w świecie słabości. Żądza władzy przyćmiła jego umysł i nie liczyło się dla niego już nic poza tym. Wygasły ostatnie iskierki miłości, którą darzył swoją żonę, Adeline, a z Hermioną od niepamiętnych czasów nie porozmawiał jak ojciec z córką.
                Panna Riddle była inna. Mimo bycia świadkiem tortur, które nie raz miały miejsce w jej rodzinnym domu, całkowicie różniła się od Toma. Nie była obojętna na cierpienie innych, zawsze pragnęła pomóc, ale przede wszystkim potrafiła kochać. Miała w sobie ogromne pokłady miłości, którą chciała obdarzać innych.
                Tom nigdy nie przebaczał. Nigdy nie zapominał. I zawsze czerpał ogromną satysfakcję z tego, gdy mógł zadać ból drugiej osobie. Draco był teraz dla niego celem idealnym żeby odkupić winy Lucjusza. Skrzywdzenie go, doprowadzenie do cierpienia – to było takie w stylu Voldemorta. Zadać komuś ból, nie zwracając uwagi na konsekwencje. Jednak był też bardzo nieprzewidywalny; nikt nigdy nie był w stanie odgadnąć, jaki będzie jego następny ruch.
                Poza Hermioną i Adeline żaden z popleczników Czarnego Pana nie mógł być tak naprawdę bezpieczny. Kobiety wiedziały, że Voldemort nie da ich tknąć. Prędzej pozabijałby każdego ze swoich poddanych niż pozwolił na to, żeby którejś z nich spadł włos z głowy. W końcu byli… rodziną. Ale ktokolwiek inny? Nie dbał o to. Po trupach do celu, jak to mówią. Miałby darować młodemu Malfoy’owi takiej zniewagi i hańby, takiego nieposłuszeństwa i tchórzostwa, jakie okazał jego ojciec? O nie, ktoś musi za to odpowiedzieć. Lord Voldemort nigdy nie daruje. I nigdy nie odpuszcza.
****
                Zima w Hogwarcie zawsze była piękna. Ośnieżone błonia, sople lodu zwieszające z najwyższych wież zamku, zamarznięte jezioro i chatka gajowego, Hagrida, w całości pokryta śniegiem. Ten widok niejednemu uczniowi czy nauczycielowi zapierał dech w piersiach.
                Jednak nie jej. Hermiona Riddle nie rozczulała się nad pięknem krajobrazu; miała na głowie o wiele poważniejsze problemy. Tom już wiedział o tym, co zrobił Lucjusz. Z listu, który dziewczyna otrzymała od Adeline dowiedziała się, że Voldemort pod wpływem furii i wściekłości potraktował zaklęciem Cruciatus mężczyznę, który mu o tym doniósł. Cichy szloch wyrwał się z jej ust, kiedy przeczytała słowa napisane przez jej matkę. Kiedyś tak nie było; kiedyś Tom potrafił utrzymywać swoje nerwy na wodzy i nie stosował się do wymierzania kar osobom, które nie były bezpośrednio związane ze sprawą. W tym momencie już go to nie obchodziło. Z czasem stał się kimś w rodzaju ludzkiej maszyny do zabijania i torturowania. Nie odczuwał współczucia wobec innych, w każdym widział potencjalnego wroga, którego trzeba usunąć z drogi, która prowadziła go do absolutnej władzy i potęgi.
                Hermiona przekroczyła próg Wielkiej Sali, spoglądając w górę. Zaczarowane sklepienie tamtego dnia było szare i zachmurzone i idealnie odzwierciedlało to, jak Hermiona się czuła.
                Usiadła przy stole Slytherinu, pomiędzy Draco i Blaisem Zabinim, którzy rozsunęli się, by zrobić jej miejsce. Uśmiechnęła się w podziękowaniu i złapała za dzbanek soku dyniowego. Starała się jak mogła, by nie zwracać uwagi na spojrzenia rzucane w jej stronę przez członków pozostałych trzech domów. Będąc w połowie siódmej klasy zdążyła się już do tego przyzwyczaić, lecz najwidoczniej pozostali uczniowie Hogwartu nawet po tylu latach nie przywykli do tego, że uczęszczają na zajęcia z córką samego Czarnego Pana. Chyba myśleli, że Hermiona zacznie miotać w nimi czarnoksięskimi zaklęciami, gdy się odwrócą albo przyprowadzi do szkoły Lorda Voldemorta, by zjadł z nią obiadek w Wielkiej Sali.
                - Co tam, Miona? – zagadnął ją czarnoskóry chłopak. – Wszystko w porządku? Wyglądasz fatalnie.
                - Dzięki, Diable, ciebie też super widzieć – odgryzła się. – Dostałam list od matki. Draco, musisz to przeczytać.
                Wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni szkolnej szaty złożoną na pół kopertę i podała ją chłopakowi. Obserwowała, jak wyciąga z niej pergamin, a jego oczy błądzą od prawej do lewej. Czytał w pełnym skupieniu, a jego twarz nie wyrażała niczego, choć dziewczyna wiedziała, że z każdym słowem czuł coraz większą złość, a zarazem zrezygnowanie. Gdy skończył, bez słowa schował list do koperty i oddał go Riddle. Obdarzył ją smutnym spojrzeniem i tylko pokręcił głową.
                - Gdzie on, cholera, jest? – zapytał jakby sam siebie.
                Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Ani Draco, ani Hermiona, ani Blaise, który właśnie kończył czytać to, co napisała Adeline i nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.
                Z nietęgimi minami i nie odzywając się do siebie wyszli z Wielkiej Sali i ruszyli w stronę skrzydła zachodniego, gdzie mieściła się klasa obrony przed czarną magią. Bo akurat nam jest to tak bardzo potrzebne, pomyślała zgryźliwie Hermiona. Znała zaklęcia i uroki potężniejsze, niż inni mogli się tylko domyślać, ale bronić również potrafiła się lepiej niż niejedna osoba w tej grupie, więc nigdy nie miała najmniejszych problemów z tym przedmiotem. Cóż, czasami nawet się nudziła. Koniec końców, uczył ją sam Tom Riddle, a czy istnieje ktoś, kto na czarnej magii zna się lepiej niż on sam?
                Gdy zabrzmiał dzwonek obwieszczający początek lekcji przekroczyli próg klasy i usiedli w trójkę przy ostatniej ławce. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach, które były skierowane na te same tory. Blaise i Hermiona coraz bardziej bali się o Dracona, a sam Malfoy zaczynał odczuwać obawy o Narcyzę.
                Nie było dnia, w którym Hermiona nie poprosiłaby blondyna o to, by ukrył gdzieś swoją matkę. Wiedziała, że jest uparty, więc przestała już się łudzić, że namówi i jego na ucieczkę. Zdecydowała, że będzie go chronić, choćby miała stoczyć walkę z własnym ojcem. Teraz jedynie pozostawała kwestia Narcyzy. Kobieta przebywała cały czas w rodzinnym dworze, chroniona przez szpiegów z Ministerstwa Magii. Mimo wszystko, ta ochrona nie mogła jej zapewnić pewnego i wiecznego bezpieczeństwa. Hermiona czuła, że to jest tylko cisza przed burzą. Lucjusz Malfoy, który był pełen wad, był też cenny dla Czarnego Pana, który mu zaufał. A wystawienie na próbę zaufania Voldemorta nie wróżyło niczego dobrego.
                - Riddle, mówię do ciebie! – ostry, kobiecy głos sprowadził Hermionę na ziemię. – Myślisz, że jeśli jesteś córeczką Sama-Wiesz-Kogo, to wszystko ci wolno?
                Szatynka powoli spojrzała na stojącą przed ich ławką profesor Davies. Obdarzyła ją tak okrutnym spojrzeniem, jakby patrzyła na jakiegoś wyjątkowo obrzydliwego karalucha. Nie znosiła tej kobiety, nienawidziła w niej tego uprzedzenia do jej osoby. Oczywiście, nienawidził jej cały zamek, z Harrym Potterem na czele i tylko w Ślizgonach mogła znaleźć oparcie. Różnica polegała jednak na tym, że nawet jeśli uczniowie nie pałali do niej sympatią, to mówili o tym poza zasięgiem jej słuchu. Natomiast Lena Davies nie próżnowała w słowach i robiła co tylko mogła, by uprzykrzyć pannie Riddle życie na jej lekcjach i odjąć punkty Domowi Węża.
                - Akurat zastanawiałam się nad tym, jakim by tu zaklęciem w panią miotnąć, pani profesor – warknęła Hermiona, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Tatuś by na pewno zrozumiał okoliczności.
                - Jesteś tak samo okropna jak twój ojciec! Nie wiem, jak Dumbledore może trzymać w szkole taką szumowinę jaką jesteś ty! – krzyczała nauczycielka obrony przed czarną magią. Znudzona mina Hermiony rozwścieczała ją jeszcze bardziej. – Tak arogancka, bezczelna, fałszywa… Idź do diabła, Riddle!
                - Akurat z Diabłem jestem umówiona w niedzielę na herbatkę – odparła Ślizgonka, a po klasie potoczył się głośny śmiech Blaise’a Zabiniego. – Chciała pani czegoś ode mnie, czy po prostu potrzebowała sobie pani ulżyć?
                - Pytałam cię o działanie zaklęcia Reparifors, o którym rozpoczynamy mówić, a ciebie tatuś już na pewno go nauczył, prawda? – spytała skwapliwie. – Ale zamiast tego usłyszałam na tyle, by odjąć Slytherinowi 50 punktów. A teraz otwórzcie podręczniki na stronie 528.
                Hermiona otworzyła szeroko oczy. Gdyby nie Draco trzymający jej ręce pod ławką już dawno rzuciłaby się na tę kobietę. Nie potrzebowała różdżki, pobiłaby ją własnymi rękami. Zadałaby jej ból za każde słowo, za każdą obrazę skierowaną w jej stronę. Patrzyłaby, jak cierpi i upajałaby się jej żałosnym płaczem, który mieszałby się z krzykami błagającymi o przebaczenie i zaprzestanie tych tortur. Ale nie, oj nie. Nie przyszłoby jej to tak łatwo, nareszcie Hermiona mogłaby się jej odpłacić za te kilka miesięcy ciągłego gnębienia i poniżenia ze względu na coś, na co nie ma w zupełności wpływu. Przecież ona sobie nie wybrała, że urodzi się jako córka najpotężniejszego czarnoksiężnika, jakiego widział świat. Tak pragnęła teraz dopaść tę głupią profesor i skrzywdzić ją tak, jak ona krzywdzi ją na każdej lekcji, a może nawet bardziej. Zadać ból, tylko o tym myślała wtedy Riddle. Była prawdziwą córką Voldemorta.
                - Spokojnie, mała – szepnął Draco, pocierając kciukiem o dłoń dziewczyny. Posłał jej ciepły uśmiech, który po krótkiej chwili odwzajemniła.
****
                Hermiona razem z Draco, Blaisem i Theodorem Nottem siedziała w pokoju wspólnym Ślizgonów, gdzie zajęli miejsca tuż przy oknie, z dala od ciekawskiej reszty wychowanków Domu Slytherina. Popijali kremowe piwo, które chłopaki potajemnie trzymali w swoim dormitorium i rozmawiali na błahe tematy. Tego właśnie potrzebowała Hermiona – chwili spokoju i odetchnięcia od tego wszystkiego, w towarzystwie chłopaka i najbliższych przyjaciół.
                Rozprawiali właśnie o eseju, który mieli napisać na najbliższe eliksiry, gdy przerwało im stukanie w okno. Hermiona od razu poznała domowego puchacza, Astę, a niepokój ogarnął ją całą. Co takiego się wydarzyło, że sowa przyleciała z dworu Riddle’ów tak późnym wieczorem?
                Otworzyła okno, a Asta wleciała do środka i zatrzymała się na oparciu krzesła, na którym przed momentem siedziała szatynka. Odwiązała list i z gulą w gardle dostrzegła rodową pieczęć. Gdy tylko Asta została uwolniona od listu, od razu poszybowała w ciemną noc.
                Hermiona trzęsącymi się rękami rozdarła kopertę i wyciągnęła zwitek pergaminu, na którym był zapisany bardzo krótki list, a w dodatku niewyraźny, jakby ktoś pisał go w pośpiechu.
Hermiono,
Musisz jak najszybciej przekazać Draconowi, by zajął się ukryciem Narcyzy. Najlepiej będzie, jak i on gdzieś się schowa. Tom zwołał posiedzenie, na które nie mogłam się dostać, lecz udało mi się podsłuchać, jak werbował kilku mężczyzn, którzy jutro rozpoczną pościg za Malfoyami. Nie macie dużo czasu.
                Musiała przeczytać ten list dwa razy, zanim dotarł do niej sens napisanych słów. Jej ojciec, jej własny ojciec… Dobrze wiedział, że z Draco łączyło ją coś poważnego i nigdy nie miał do tego żadnych przeciwskazań. Dopiero w tamtym momencie ugodziło ją to, jak bardzo bezwzględny i nieliczący się z innymi był Tom.
                Oczami pełnymi łez spojrzała na Draco i choć próbowała coś powiedzieć, to słowa ją zawiodły. Nie mogła wykrztusić z siebie najkrótszego dźwięku i tylko patrzyła, jak blondyn mnie w dłoniach list i ciska go w płomienie trzaskające w kominku.
                - Idziemy – powiedział w końcu stanowczym głosem, chwytając Hermionę za rękę. – Chodź, mała, musimy dostać się do Malfoy Manor.
                Przeprowadził ją przez pokój wspólny, później przez dziurę w ścianie i wtedy pędem pobiegli do gabinetu mistrza eliksirów. Liczyła się każda sekunda, więc przez całą drogę nie zwalniali tempa, a kiedy dobiegli na miejsce, obydwoje zaczęli łomotać w drzwi pokoju Snape’a. Otworzył im po niespełna krótkiej chwili i zdezorientowany wpuścił ich do środka.
                - Czy wyście oszaleli? Wiecie która jest godzina? – syknął na nich. – Wpadlibyście w niezłe kłopoty, gdyby ten fajtłapa Filch was przyłapał.
                - Pański kominek, panie profesorze – powiedział tylko Draco. – Musimy go teraz użyć. Musimy siecią Fiuu dostać się do mojego domu.
                - Że co?
                - Profesorze, błagam – odezwała się Hermiona błagalnym tonem. – Proszę, chodzi o mojego ojca… i matkę Dracona, proszę…
                Więcej Snape’owi nie trzeba było dodawać. Bez słowa wręczył im pojemnik pełen szarego proszku i cofnął się kilka kroków. Draco i Hermiona razem weszli w szmaragdowozielone płomienie, starając się jak najwyraźniej wymówić cel ich podróży.
                Krztusząc się i kaszląc zmaterializowali się w ogromnym salonie dworu Malfoy’ów. Nie na żarty przeraziło ich to, że pomieszczenie było puste. A co jeśli… nie, to przecież niemożliwe… poszukiwania miały rozpocząć się następnego dnia, nie mogli ich już złapać…
                Draco odetchnął z ulgą, kiedy znalazł swoją matkę w bocznej sypialni. Siedziała na kanapie w towarzystwie pewnej kobiety, łudząco podobnej do Bellatriks.
                - Mamo! – krzyknął blondyn, podbiegając do Narcyzy i przytulając ją. – Mamo, posłuchaj mnie, musisz stąd uciekać, Hermiona dostała list…
                - O czym ty mówisz, synu? Jaki list?
                - Pani Malfoy – zaczęła Hermiona, starając się zapanować nad drżeniem głosu. – Moja matka poinformowała mnie, że podsłuchała jak Tom zbierał ochotników, którzy jutro mają wyruszyć szukać pani i pani męża – wyjaśniła na jednym tchu. – Pokazalibyśmy pani ten list, ale, cóż… Draco go spalił. Musi pani stąd uciekać!
                - Ciociu Andromedo, czy znasz jakieś miejsce, w które można zabrać mamę? – zapytał Draco, a w Hermionę uderzyło to, że jeszcze nigdy nie słyszała takiego błagania w jego głosie.
                - Znam jedno takie miejsce – powiedziała cicho i powoli Andromeda Tonks. – Narcyzo, przeniesiemy cię do domu mojego i Teda. Zastosujemy zaklęcie Fideliusa, choć wątpię, żeby Voldemort tam cię szukał.
                - Lepiej być ubezpieczonym – mruknęła Hermiona, cała dygocząc z przerażenia. Gdyby nie podtrzymujący ją Draco, już dawno by upadła.
                Odsunęła się jednak od niego, gdy Narcyza podeszła do syna, aby się z nim pożegnać. Hermionie łzy zebrały się w oczach – to przez jej ojca muszą się rozstać. Czuła się podle sama ze sobą i jeszcze nigdy nie pragnęła zapaść się pod ziemię tak bardzo, jak wtedy. Była tak zajęta myśleniem o tym, ile zła wyrządził Tom, że nawet nie zauważyła, gdy czyjeś ramiona porwały ją do mocnego, wręcz matczynego uścisku. Wtuliła się w Narcyzę, wdzięczna, że kobieta jest w stanie ją akceptować nawet po tych wszystkich przykrościach.
                - Dbaj o mojego syna – szepnęła Narcyza do ucha Hermiony i odsunęła się od niej z uśmiechem na twarzy.
                Hermiona, oszołomiona, zdobyła się tylko na lekkie kiwnięcie głową i niemrawy uśmiech. Draco ponownie złapał ją za rękę i wyprowadził z sypialni. Przeszli do salonu, gdzie sięgnęli po szary proszek Fiuu. Choć nie rozmawiali, to obydwojgu spadł kamień z serca. Narcyza nareszcie będzie bezpieczna i poza zasięgiem wściekłego Lorda Voldemorta.
****
                Nazajutrz Hermiona obudziła się z dziwnym uczuciem niepokoju. Choć Narcyzie nic już nie groziło, obawiała się, że Tom może domyślić się, co się stało i połączyć kropki.
Adeline podsłuchała jego tajne posiedzenie ze śmierciożercami i napisała list do ich córki.
Hermiona przekazała wszystko swojemu chłopakowi, który od razu rzucił się, by ratować matkę.
                Najbardziej obawiała się wtedy o matkę. A jeśli Voldemort byłby w stanie coś jej zrobić za to, że dopuściła się zdrady? Hermiona odrzucała od siebie te czarne myśli i starała się myśleć pozytywniej. Zeskoczyła z łóżka i poszła przygotować się na kolejny dzień zajęć, lecz pewien irracjonalny strach towarzyszył jej przez cały czas i nie znikał ani na moment.
                Nie zniknął nawet wtedy, kiedy dostrzegła Dracona czekającego na nią w pokoju wspólnym. Wręcz przeciwnie, nawet się pogłębił. Riddle starała się nie zwracać na to uwagi i przede wszystkim nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie tak. Przywitała się z chłopakiem i razem ruszyli do wyjścia z lochów. Próbowała zachowywać się normalnie, ale zdradzało ją wyłączanie się z rozmowy, niespokojne rozglądanie się po korytarzu i nerwowe przygryzanie dolnej wargi. Trzeba było być ślepym lub głupim, by nie zauważyć, że z Hermioną Riddle coś było nie tak tego dnia. A Draco nie był ani głupi, ani ślepy. Nic jednak nie mógł zrobić, bo każde jego pytanie związane z tym, co się działo, Hermiona zbywała uśmiechem lub wzruszaniem ramionami.
Cały ranek i przedpołudnie zajęć minęły im nadzwyczaj spokojnie. Nie wydarzyło się nic godnego uwagi, może z wyjątkiem tego, że Hermionie udało się zebrać kilkanaście punktów dla Slytherinu na transmutacji i eliksirach. Zadowolona z siebie już prawie zapominała o tym dziwnym stanie sprzed kilku godzin, kiedy on nagle wracał i paraliżował ją od stóp do głów. Tak bardzo się bała, choć nie potrafiła zlokalizować źródła tego strachu, który pojawiał się jakby znikąd. Wcale jej się to nie podobało i zapragnęła zwierzyć się z tego Draconowi, ale jak mogła to zrobić, gdy ujrzała ten uśmiech, który tak kochała?
Siedzieli właśnie w Wielkiej Sali i jedli obiad, kiedy na jego ramieniu wylądowała brązowa płomykówka z przywiązanym liścikiem. Hermiona zerknęła Malfoy’owi przez ramię i rozpoznała pismo Narcyzy. Króciutki liścik zawierał tylko jedno zdanie „Wszystko się udało”, ale to wystarczyło, by Draco wreszcie uspokoił swoje nerwy i odetchnął pełną piersią.
                Nie, Hermiona zdecydowanie nie mogła mu zawracać głowy taką błahostką.
****
- Widzieliście gdzieś Draco? – spytała Hermiona siedzących przy kominku Ślizgonów. Riddle, wymęczona dziwnym stanem, w jakim się znalazła, po zajęciach postanowiła uciąć sobie krótką drzemkę, która zamieniła się w kilka godzin.
                Zaspana zeszła do pokoju wspólnego, gdzie dostrzegła przyjaciół, ale ani śladu po blond czuprynie.
                - Miona? Co ty tutaj robisz? – zapytał zdziwiony Nott.
                - Stoję?
                - Przecież miałaś czekać na Draco w bibliotece – powiedział zdezorientowany Blaise. – Więc co ty tutaj robisz?
                - Jakie czekanie na Draco? Jaka znowu biblioteka? – zasypywała ich pytaniami coraz bardziej zaniepokojona.
                - Siedzieliśmy tutaj i w którejś chwili podeszła do nas dziewczynka, na oko z drugiego roku – zaczął wyjaśniać Theodor. – Wręczyła Draconowi liścik, w którym wyraźnie było napisane, że czekasz na niego w bibliotece, bo masz kilka pytań odnośnie wypracowania na elik… - przerwał nagle i zasłonił dłonią usta.
                - Co?
                - Wypracowanie… na eliksiry… - mówił powoli Theodor, a Hermiona zaczęła rozumieć o co mu chodzi. Zakręciło się jej w głowie, aż musiała usiąść.
                - Przecież my już oddaliśmy to durne wypracowanie – zauważył Blaise, a jego oczy się zaświeciły. – Hermiono, chyba nie myślisz, że…
                Ale Riddle już ich nie słuchała. Łzy leciały z jej oczu jak oszalałe, a ona pędziła przed siebie. Nie zwracała uwagi na to, że kogoś potrąciła, w głowie miała tylko jedną myśl: odnaleźć Draco.
                Bez pukania wbiegła do gabinetu Snape’a, nie zważając na jego krzyki zaczęła przeszukiwać pomieszczenie w celu znalezienia proszku, który pozwoliłby jej się przenieść do swojego domu rodzinnego. Chociaż tak bardzo chciała się mylić, tak bardzo chciała wierzyć w to, że Dracona tam nie ma…
                - Riddle, na Salazara! – krzyknął Severus. – Co ty wyrabiasz?! I dlaczego jesteś cała zaryczana?!
                - Ja muszę… do Riddle Manor… - mamrotała pod nosem, rozwalając gabinet mistrza eliksirów. – Draco tam jest, mój ojciec… GDZIE JEST TEN CHOLERNY PROSZEK?!
                - Hermiona, spokojnie – powiedział cicho Snape i z szuflady wyciągnął niewielkich rozmiarów pojemnik. – Pójdę za tobą.
                Wrzuciła w płomienie garść proszku, które pod jego wpływem przybrały barwę szmaragdu. Zniknęła w kominku cały czas mając tę złudną nadzieję, że Tom wcale nie zwabił Dracona podstępem.
****
Znalazła się w kominku w swoim pokoju, a zaraz za nią pojawił się Severus Snape. Hermiona wyciągnęła z kieszeni różdżkę, a wtedy nienaturalną ciszę przerwał mrożący krew w żyłach krzyk. Krzyk bólu i rozpaczy. Tak krzyczeli ludzie, którzy nie potrafili zapanować nad agonią spowodowaną przez zaklęcie Cruciatus.
                - Draco… - jęknęła płaczliwym tonem Hermiona i wybiegła z pokoju.
                Przebiegła przez pokaźny hol, później zbiegła po schodach, zeskakując z prawie połowy. Pragnęła jak najszybciej znaleźć się przy Draconie i zaprzestać tym torturom, bo jego krzyk rozdzierał jej serce na drobne kawałki. Stanęła przed drzwiami salonu, otarła łzy i spojrzała przez ramię na Snape’a, który, jakby chcąc ją zachęcić, kiwnął głową.
                Otworzyła ciężkie, podwójne drzwi i przemierzyła pokój kilkoma szybkimi krokami. Stanęła na środku pomieszczenia i rozejrzała się, oceniając sytuację. Otaczało ją co najmniej pięćdziesięciu śmierciożerców, którzy ustawili się w zwartym kole, naprzeciw niej stał Tom z wyciągniętą ręką, a za nią leżał Draco, który łapczywie chwytał powietrze i nie był w stanie ruszyć się na milimetr.
                - Ojcze…
                - Odsuń się, Hermiono – powiedział Tom głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Odsuń się, niech odpowie za haniebne czyny swojego ojca! Niech ma nauczkę na przyszłość i niech wie, że na nic jego ukrywanie Narcyzy!
                - Zostaw go, błagam – po policzkach Hermiony nadal spływały łzy, choć głos miała twardy, stanowczy. – Zostaw jego, zostaw Narcyzę, oni nie są niczemu winni! Niech twoi ludzie znajdą Lucjusza i to z nim się rozpraw! Z nim, nie z nimi!
                - Och, tak, znajdziemy go – syknął Voldemort. – Takie nieposłuszeństwo na pewno nie ujdzie mu płazem, nie ze mną…
                - Więc zostaw Dracona, ojcze, błagam! – krzyknęła Hermiona, patrząc mu w oczy. – Błagam… Możesz złamać moją duszę. Możesz odebrać moje życie, uderzyć mnie, skrzywdzić. Zabić mnie, ale, na Salazara, nie dotykaj jego. Proszę…
                W salonie nastała niczym niezmącona cisza. Atmosfera była tak napięta, że można by ją kroić nożem. Wszyscy jakby wstrzymali oddech, czekając na ostateczne uderzenie. Sekundy rozciągały się w minuty, podczas których w salonie pojawiła się Nagini i posłusznie zwinęła się u nóg swojego pana.
                - Uczucia są słabością, Hermiono – zadrwił Tom. – A Riddle’owie nie są słabi.
                - Nie, ojcze – odpowiedziała dziewczyna, zaciskając palce na różdżce. – Nie jesteśmy słabi. Ale też wiemy, kiedy powinniśmy odpuścić. A przynajmniej większość z nas. Ty jeszcze musisz się o tym sporo nauczyć.
                Draco, choć ledwo żywy, podniósł się na rękach i teraz obserwował Hermionę. Przed nim stała córka Voldemorta we własnej osobie. Szkarłatny błysk w jej oku ciskał gromami i mógł przeklinać się za to, że właśnie tej niebezpiecznej dziewczynie oddał swoje serce. Jednak… nie zrobił tego nawet przez sekundę.
                Cierpliwość Hermiony powoli się kończyła. Mocno ściskając różdżkę w dłoni powoli nią uniosła i patrzyła wyzywająco na Toma.
                - Nie tkniesz go już więcej – syknęła tak jadowitym tonem, że niektórym śmierciożercom przeszły ciarki. – Zabij nas oboje albo daj nam odejść. Wybór należy do ciebie… ojcze.
                Usłyszeli czyjeś kroki. Hermiona rozejrzała się dookoła i zauważyła Adeline, która podeszła do męża. Rozmawiała z nim przyciszonym głosem, ale jej wzrok co chwilę wędrował do Hermiony, która nadal stała z wyciągniętą różdżką.
                - Zabierz go – powiedział w końcu Voldemort, patrząc z mściwością na młodego Malfoy’a. – Nie chcę go tutaj więcej widzieć.
                Hermionę zatkało. Nie mogła się ruszyć, jakby stopy przyrosły jej do kamiennej podłogi. Dopiero syk Nagini sprawił, że odzyskała zdolność mowy i poruszania się. Zerknęła na węża i czym prędzej podeszła do Dracona i pomogła mu wstać. Szczęście wypełniało ją całą; wiedziała, że to zasługa jej matki. Tylko ona jedyna potrafiła przemówić Tomowi do rozsądku w tych skrajnych momentach.
                Draco i Hermiona weszli do pokoju Ślizgonki. Dziewczyna pomogła blondynowi usiąść na łóżku, a w jednej z szuflad odnalazła pieprzowy eliksir przeciwbólowy, który podała Draconowi. Krzywił się, ale w przeciągu kilku sekund cały ból minął i już nie było po nim śladu.
                - Kocham cię, Draco – mruknęła Hermiona, siadając przy nim i spoglądając mu w oczy.
                - Ja ciebie też kocham, Riddle – odparł, delikatnie całując jej usta. – Teraz już wszystko będzie dobrze.

sobota, 24 lutego 2018

"Spróbuję cię naprawić", miniaturka.



W Ministerstwie panował istny chaos. Wszyscy biegali od Departamentu do
Departamentu. Atrium raz po raz zapełniało się nowo przybyłymi czarodziejami. W pośpiechu wypisywano różne raporty, sprowadzano wszystkich aurorów i wysyłano ich na akcję odbywającą się w Gloucester. Zbiegli śmierciożercy znowu zaatakowali rodzinę mugoli i z zimną krwią zabili czwórkę niczemu winnych ludzi.
Brytyjskie Ministerstwo Magii było dosłownie przerażone. A ona? Nie robiła nic. Oprócz niej w Głównym Biurze Aurorów nie przebywał nikt. Oddychała powoli, tępo wpatrując się w ścianę naprzeciwko jej biurka. Świat jakby się spowolnił, a ona jakby przestała istnieć. Nie obchodziło jej nic. Krzyczący ludzie, alarmy, hałas dobiegający z korytarzy. Nic w tamtym momencie się dla niej nie liczyło.
Nawet nie zauważyła, kiedy mimowolnie z jej lewego oka wypłynęła jedna łza. Łza bólu, smutku, cierpienia. Łza samotności. Nie docierały do niej informacje, które przed chwilą przekazała jej asystentka ministra magii. Nie potrafiła w to uwierzyć. Nie teraz, kiedy dosłownie tydzień temu straciła rodziców w wypadku samochodowym. Wypłakiwała się w ramię Rona, a jej głowę nawiedzały myśli mówiące jej, że gorzej już być nie może. Jak bardzo się w tamtym momencie myliła?
Jak w amoku wstała ze swojego fotela i podeszła do szafki znajdującej się po drugiej stronie pokoju. Otworzyła ją, odsunęła wszystkie pliki pergaminów dotyczące złapanych śmierciożerców, po czym wyjęła z niej srebrną misę otoczoną starożytnymi runami. Wróciła do swojego biurka, a myślodsiewna zawisła kilka cali nad nim.
Działając jak maszyna, schyliła się nad płaską misą i poczuła, jak jej stopy odrywają się od podłogi. Towarzyszyło jej to znajome uczucie, kiedy opadała w głęboką toń i nagle z głuchym łoskotem upadła na pokryty dywanem korytarz Ekspresu Londyn-Hogwart. Powoli podniosła się i otrzepała spodnie z niewielkiej ilości pyłu. Rozejrzała się wokół i dostrzegła siebie samą, tylko dziesięć lat młodszą, ze strzechą kręconych włosów, przemierzającą zatłoczony korytarz i po chwili otwierającą drzwi jednego z przedziałów. W duchu błagając Merlina, by się nie rozpłakać, ruszyła za młodszą sobą.
- Nie widzieliście tu ropuchy? Neville swoją zgubił – usłyszała swój własny głos, a kiedy zobaczyła Rona, który pokręcił głową, szlag trafił jej wszelkie błagania. Wybuchła głośnym płaczem, opadając na siedzenie, które za moment zajęła jej młodociana wersja.
- Oo, coś czarujecie? – ponownie zaświergotała młoda Hermiona, patrząc z rozbawieniem na dwóch jedenastolatków. – No, słucham!
- Słońce, kwiatek, żądło, orzech, szczur ma w żółtym być kolorze! – zawołał Ron stukając różdżką w swojego zmarniałego szczura, Parszywka, jednak… Nic się nie wydarzyło.
- To na pewno prawdziwe zaklęcie? – zapytała z powątpiewaniem, prychając cicho pod nosem. – Wiesz, za dobre to ono nie jest.
Starsza wersja Hermiony zakryła dłonią usta, cicho chichocząc na widok zdezorientowanego Rona i Harry’ego. Naprawdę była aż taka wyniosła, jeśli chodzi o naukę?
- Próbowałam kilku prostych zaklęć dla wprawy; wszystkie zadziałały.
Brązowowłosa dwunastolatka wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni swojej szaty różdżkę i usiadła obok starszej Hermiony, a naprzeciwko Harry’ego.
- Zobaczymy – powiedziała, niby to obojętnie i skierowała różdżkę na okulary młodszego Pottera. – Oculus Reparo.
- Teraz lepiej, co? – zadała kolejne pytanie dumna z siebie mała Grangerówna, a nagle krzyknęła z zachwytu: - Coś takiego! Ty jesteś Harry Potter! Ja Hermiona Granger. A… Ty kto?
Spojrzała na Rona z lekką odrazą.
- Jestem Ron Weasley – odparł niewyraźnie, ponieważ w buzi trzymał spory kawałek czekoladowej żaby.
Głosy jakby nagle przycichły, a obraz stał się rozmyty. Hermiona poczuła, jakby coś pociągnęło ją w górę i leciała tak, aż ponownie opadła na dół, tym razem utrzymując równowagę. Znalazła się w Norze. Miejscu, które było jak jej drugi dom. Otarła mokre policzki od łez i otworzyła drzwi niewielkiego domu. Był taki, jaki go zapamiętała. Pełno było w nim różnych gratów, ale to sprawiało, że był taki przytulny. A miłość biła od niego w promieniu pięćdziesięciu mil. Uwielbiała tu przebywać.
Usłyszała rozbawione głosy dobiegające z lewej strony i skierowała się do zapełnionego ludźmi salonu. Dostrzegła tam siebie, już o wiele starszą, bo sprzed roku. Obok niej siedziała Ginny. Odnalazła wzrokiem również Harry’ego i Rona, resztę rodziny Weasleyów, a także swoich rodziców. Westchnęła głęboko. Zabijała samą siebie wracając wspomnieniami do tamtego dnia. Zacisnęła dłonie w pięści, a długie paznokcie boleśnie przebijały jej skórę. Z załzawionymi oczami obserwowała toczącą się sytuację.
Zapłakała głośno, kiedy ujrzała Rona wstającego ze swojego miejsca. Rudzielec podszedł do Hermiony, klękając przed nią na jedno kolano. Usłyszała jego głos, który tak bardzo kochała.
- Wyjdziesz za mnie?
Przepadła. Oparła się plecami o gzyms kominka i płakała jak mała dziewczynka, której mama nie chciała kupić lalki. Czuła się okropnie. Nawet nie poczuła, że znowu znajduje się w swoim biurze. Zresztą, co to miało teraz do rzeczy?
Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się po białym pomieszczeniu, na którego ścianach zawieszone były plakaty o śmierciożercach, których wciąż nie udano się odnaleźć. Wydawało się teraz takie puste, wyobcowane. Sama Hermiona czuła się wtedy, jakby weszła do zupełnie innego gabinetu. Kiedyś czuła się w tym pokoju prawie, że jak w domu. W końcu spędzała tu dużą większość swojego czasu. Zawsze panował tu harmider, jaki tworzyli aurorzy z Harrym i Ronem na czele. Teraz już tego nie ma, nie będzie.
Tamtego dnia, dwunastego lipca dwutysięcznego pierwszego roku Hermiona Granger straciła wszystko, na czym jej zależało. W czym pokładała największe nadzieje do samego końca. Mieli zestarzeć się przy swoim boku. Mieli mieć gromadkę dzieci z rudymi włosami. Mieli być swoją podporą w najgorszych chwilach. Mieli wyprawić huczne wesele.
Tamtego dnia Hermiona straciła nie tylko największą miłość swojego życia, ale i dwóch najlepszych przyjaciół, którzy już nigdy nie wrócą.
Akcja w Gloucester miała swoje dobre i złe strony. Dobra była taka, że w końcu złapano ostatnich poszukiwanych śmierciożerców. Jednak nie miało to najmniejszego znaczenia, kiedy dwójka najlepszych aurorów straciła życie biorąc w niej udział.
Harry Potter i Ron Weasley już nie wrócą do Londynu…


- Panno Granger, słyszy mnie pani? – zawołała starsza kobieta o blond włosach, machając dłonią przed twarzą dwudziestotrzylatki. Patrzyła na nią z pewną dozą troski, ale i strachu.
- O co chodzi? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, wybudzając się z transu wspomnień. Podniosła głowę z poduszek łóżka, na których leżała i nieprzytomnym wzrokiem popatrzyła na blondwłosą ubraną w biały fartuch.
- Krzyczała panienka przez sen, więc przybiegłam tutaj. Przez kilka minut nie mogłam cię dobudzić – wyjaśniła uzdrowicielka Smith, jak Hermiona przeczytała na plakietce. – Proszę to wypić, to eliksir uspokajający.
Podała brązowowłosej niewielką fiolkę z płynem o barwie jasnej zieleni. Niepewnie ujęła go w trzęsącą się dłoń i wlała w siebie ciecz, która okazała się strasznie paląca. Zakaszlała, ale jednak pomogło. Jej serce w końcu przestało łomotać, ręce trząść, a ciarki na całym ciele od razu zniknęły. Poczuła się lepiej.
Uśmiechnęła się do kobiety, a kiedy ta opuściła pomieszczenie, Hermiona opadła ponownie na poduszki. Od pięciu miesięcy znajdowała się w szpitalu Świętego Munga. Umieszczono ją na oddziale terapeutycznym, kiedy wykryto u niej silne zaburzenia psychiczne. Z początku Hermionie ani śniło się tu przyjść, lecz teraz z perspektywy czasu pojęła, że to było jej potrzebne. Postradała zmysły; stała się wariatką. Nie potrafiła poradzić sobie po stracie najbliższych jej osób, które straciła w tak krótkim czasie. Minął już rok od śmierci jej rodziców oraz Harry’ego i Rona, ale czuła się, jakby to była wieczność. Bez nich życie straciło jakikolwiek sens. Owszem, miała jeszcze Ginny oraz pozostałą rodzinę rudzielców przy swoim boku, ale nikt nie zastąpi jej osób, które były najważniejsze w jej życiu. Z Ronem i Harrym przeżyła więcej niż można sobie wyobrazić. Ron był osobą, bez której nie wyobrażała sobie siebie. Natomiast Harry był dla niej jak najlepszy brat, którego nigdy nie miała. Jeszcze rok temu nie sądziła, że wszystko tak się potoczy. Ron w trumnie, Harry w trumnie, Hermiona w psychiatryku. Złote Trio prysło jak bańka mydlana, nie było już nic.
Rzuciła na pokój zaklęcie wyciszające i zaczęła wrzeszczeć, mnąc w dłoniach skrawki kołdry. Życie powoli z niej ulatywało. Gdyby ktoś teraz na nią spojrzał, kłóciłby się do upadłego, że to ktoś, kto tylko próbuje się podszyć pod Hermionę Granger. To nie była ta sama osoba. Dawna Hermiona tryskała szczęściem i radością, korzystała z życia na ile tylko się da       i zawsze była pierwsza, by pomóc przyjaciołom, kiedy byli w potrzebie. Teraz uwięziona była w psychiatryku, jej cera była blada i można by ją bez problemu porównać do ściany. Z jej oczu znikły wesołe iskierki. Wraz z nimi odeszła i ona. Czuła się, jakby tylko grawitacja utrzymywała ją przy życiu i to cholerne serce, które pompowało krew.
Potrzebowała kogoś. Kogoś, kto by jej pomógł. Kogoś, kto by jej wysłuchał. Kogoś, kto byłby dla niej podporą. Kogoś, przy kim choć odrobinę zapomniałaby o przeszłości i zaczęła żyć na nowo. Jako nowa ona. Nowa Hermiona Granger. Bo już miała dość tej, która teraz w niej siedziała. Wiedziała, że gdzieś tam głęboko jest ukryta ta ciepła i radosna część jej, tak bezczelnie błagająca o wypuszczenie na wolność. Czuła się jak uwięziona w klatce.

Przetarła oczy, kiedy przez uchylone okno wpadły pierwsze promienie słońca. Przeciągnęła się jak kotka i podniosła powieki. Kolejny sierpniowy dzień. Nic nieznaczący dzień. Mruknęła coś niewyraźnego dla całego świata pod nosem i mozolnym ruchem wstała z łóżka. Oparła dłoń o chłodną ścianę i zamknęła oczy, próbując utrzymać równowagę; strasznie kręciło jej się w głowie. W końcu po jakimś czasie zawroty minęły i mogła spokojnie pójść do łazienki, by doprowadzić się do jako takiego stanu.
Pomieszczenie, w którym aktualnie mieszkała było dosłownie jak pokój. Miało prywatną łazienkę za drzwiami, szafę, fotel obok okna i po jednym krześle po obydwóch stronach łóżka. Mimo, iż sprawiało wrażenie przytulnego, nienawidziła w nim przebywać. Pragnęła tylko jak najszybciej stąd wyjść.
Nawet nie patrząc na ubrania, które wyciągnęła z dębowego mebla, weszła do małej łazienki utrzymanej w żółtym kolorze. Rzuciła jeansy, czarną koszulkę i czystą bieliznę na podłogę. Zdjęła z siebie piżamę, którą cisnęła obok kompletu na dzisiejszy dzień i wskoczyła do kabiny prysznicowej. Letnie kropelki, które przyjemnie drażniły jej ciało, w niczym jej nie pomogły. Po kilkunastu minutach zakręciła wodę i stanęła na żółtym dywaniku, czując lekki chłód. Szybko osuszyła się przy pomocy różdżki i nałożyła na siebie przygotowane rzeczy. Podeszła do lustra i tylko pokręciła głową, widząc w odbiciu swój żałosny stan. Nawet tona makijażu nie byłaby w stanie zatuszować ogromnych dołów pod oczami. Jej wargi zdawały się jakby były sine, a skóra, niegdyś gładka, teraz w dotyku była szorstka i sucha. Nachyliła się nad umywalką i zaczęła szorować zęby. Po około pięciu minutach wrzuciła niedbale szczoteczkę do kubeczka i wyszła z łazienki, traktując Merlinowi ducha winne drzwi poważnym trzaśnięciem.
Wyszła z pokoju i ruszyła przed siebie. Po tylu miesiącach spędzonych tutaj znała już ten szpital na wylot. Tak samo, jak kiedyś Hogwart. Idąc, obrzucała współczującym spojrzeniem chorych, choć sama nie była w lepszym stanie. Skrzywiła się na widok zimnych, białych korytarzy i zapach zmieszanych ze sobą eliksirów leczniczych. Nienawidziła szpitali już od najmłodszych lat. A teraz czuła się tutaj, jakby trafiła do Azkabanu.
Minęła recepcję i pchnęła duże, podwójne drzwi. Weszła do pomieszczenia pełnego ludzi i zajęła wolny stolik w kącie. Szpitalna stołówka, z której jedzenie smakowało jakby było zwietrzałe od lat, ale lepsze coś, niż nic. Mruknęła pod nosem „owsianka”, a za moment zmaterializowała się przed nią miską z kremową cieczą, łyżka i serwetki.

Nie wiedziała, ile już tak leżała. Wiedziała tylko, że musi już być dosyć późno, bo słońce chowało się powoli za linią horyzontu. Pewnie za chwilę zjawi się jej mag-psycholog, uzdrowicielka Pennies, która będzie ją wypytywała o jej stan, o to jak się czuje i znów będzie prawić jej morały o tym, że przeszłość to przeszłość. Przecież dobrze to wiedziała i miała już dość słuchania tego na okrągło! Jasne, przeszłość sobie może być przeszłością, ale nie da się o niej zapomnieć. Nie da się wymazać śladów, które po sobie zostawiła. Ta baba nie miała prawa jej wmawiać, że w końcu pewnego dnia uda jej się stanąć na nogi i być szczęśliwą, skoro nie przeżyła tego co ona! Nie straciła rodziców, a tydzień później najlepszego przyjaciela i narzeczonego! Oczywiście, może pewnego dnia stanie na nogi i w końcu opuści ten przeklęty szpital, ale nigdy, przenigdy nie będzie szczęśliwa! Nie, kiedy nie ma przy niej ludzi, którzy właśnie to jej dawali! Czy ona ma to, na świętego Godryka, do jasnej cholery, wszystkim wykrzyczeć, że nie potrafi być szczęśliwa?! W dodatku z tym bajeranckim megafonem mugoli, byłby lepszy efekt.
Ugh! Nienawidziła tych ludzi! Nienawidziła wmawiania jej, że to wszystko kiedyś minie, bo to nie minie! Będzie w niej żyć do końca i nie da jej spokoju.
O ile to w ogóle możliwe, zdenerwowała się jeszcze bardziej, kiedy ktoś nacisnął na klamkę z drugiej strony. Oho, zaraz się zacznie…
Po chwili jej oczom ukazała się roztrzepana czupryna. Hermiona rozdziawiła usta i modliła się do Godryka, żeby tylko nie wybuchnąć. Dlaczego ten ktoś przed nią stał? Co on tu robił? I dlaczego, jasna cholera, trzymał kartę z jej nazwiskiem i miał na sobie biały fartuch, którzy noszą wszyscy uzdrowiciele Munga?!
- MALFOY?! – wrzasnęła, o mało nie spadając z łóżka. Tego było już za wiele. Najpierw przychodzą do jej domu, siłą wciskają ją do tego pieprzonego Munga, przez pięć miesięcy trzymają jak psa na uwięzi, święcie przekonani, że stan Hermiony Granger dzień za dniem się polepsza, a tak naprawdę jest coraz gorszy, by na sam koniec dowalić jej Draco Malfoya za mag-psychologa?! I on ma jej pomóc wyjść na prostą, tak? On ma ją wyleczyć? Prychnęła pod nosem. Ten człowiek prędzej wpędzi ją w miejsce, skąd będzie mogła wąchać kwiatki od spodu, niż jej pomoże.
- Spokojnie, Granger – mruknął blondwłosy, zamykając za sobą drzwi. Kilka godzin wcześniej dowiedział się, że mag-psycholog Pennies zachorowała, więc przez najbliższy czas była Gryfonka będzie właśnie pod jego opieką. Zareagował na tę wiadomość dokładnie tak samo, jak Granger na jego widok. Jak oni mają ze sobą współpracować, kiedy obydwoje nienawidzą się do granic możliwości? Przecież to jak oswojenie Rogogona Węgierskiego, a nawet gorzej.
Jednak teraz, kiedy tak patrzył na nią dostrzegł, jak bardzo jest przestraszona. Jak wiele przeszła i jak bardzo to wszystko ją przytłacza. Poczuł coś w rodzaju… współczucia. Teraz w połowie wszystko zależało od niego. W jednym momencie podjął decyzję, że jej pomoże. Jakoś bardziej przypadł mu do gustu widok rozwścieczonej Hermiony, która była zupełnie nieprzewidywalna, zamiast takiej bezbronnej kruszynki.
Usiadł na jednym z krzeseł, a wszystkie papiery ułożył na stoliku nocnym. Obrzucił ją badawczym spojrzeniem i wtedy uderzyło go to, jak bardzo się zmieniła. Najbardziej dawały o sobie znać ogromne sińce pod oczami i wyblakła cera. Była również strasznie wychudzona. Siedziała na łóżku do połowy przykryta kołdrą, lecz nie była w piżamie. Wciąż miała na sobie te ubrania, w których widział ją dzisiejszego poranka na śniadaniu. Jednak jego największą uwagę przykuły jej oczy. Dostrzegł w nich coś, czego nie zdołał nikt inny – wołanie o pomoc. Nie musiała nic mówić, jej brązowe tęczówki wyrażały wszystko.
- Wynoś się stąd! – krzyknęła ponownie. – Nie chcę cię tu widzieć! Nienawidzę cię! WYNOŚ SIĘ STĄD, ROZUMIESZ?!
Tego właśnie się spodziewał. Atak furii z jej strony był nieunikniony. Nienawidził tej dziewuchy i kiedy tak wrzeszczała, okropnie działała mu na nerwy, ale podjął się tego zadania. I musi je wypełnić.
- Zamknij się! – warknął podniesionym głosem, na co oczy dziewczyny momentalnie się rozszerzyły. – Nie jestem tu z własnej woli, żeby ratować ci ten cholerny żywot, jasne?! Więc z łaski swojej zamknij tę niewyparzoną gębę, bo choć mam ochotę sobie walnąć za to w twarz, chcę ci pomóc!
Dziewczyna gapiła się na niego rozszerzonymi oczyma. Nie, nie, nie. To jakiś żart, z którego zaraz się obudzi. Trzymając ręce pod kołdrą uszczypnęła się i dotarło do niej, że to jednak nie sen i że przyszło jej się zmierzyć z brutalną rzeczywistością. Ale to jakiś absurd. Prędzej wynaleziono by zaklęcie przywracające życie zmarłym, niż ona uwierzyłaby, że ten parszywy gumochłon chce jej pomóc.
                - Idź stąd – mruknęła ponownie, jakby była w jakimś transie. Spojrzała na zdenerwowanego jej zachowaniem blondyna, na co w duchu się ucieszyła. Granger – Malfoy 1:0. Jeszcze chwilę, a stąd wyjdzie i zostawi ją w spokoju.
- Nigdzie nie pójdę – odparł, siląc się na spokojny ton. Mina brązowowłosej od razu zrzedła. Marzenie o wygranej zostało rozwiane. Och, jakże ona nienawidziła tego Dracona Jestem Najlepszy Na Świecie i Wszystkie Laski Na Mnie Lecą Malfoya!

***
                Minął tydzień, a Hermiona wciąż chodziła rozjuszona jak wściekła kotka. Choć w końcu przyzwyczaiła się do myśli, że to właśnie największemu wrogowi powierza, można powiedzieć, że całą siebie. Zaczął odkrywać jej wszystkie sekrety, myśli kłębiące się w jej głowie. I wcale nie było jej z tym dobrze. Po opuszczeniu Hogwartu była pewna, że to ostatni dzień, w którym go widzi. A on, wielce z życia zadowolony, wparował z butami do jej życia i nie zapowiadało się, by miał je szybko opuścić. Zwierzając się Pennies czuła się zupełnie inaczej. Po tylu miesiącach współpracy ufała tej kobiecie i nie bała się mówić jej wszystkiego, co czuła. Było to całkowite przeciwieństwo rozmów z Malfoyem. Nie potrafiła się przed nim otworzyć. Czuła się strasznie zażenowana, kiedy opowiadała mu o swoich lękach. Ciągle miała wrażenie, że były Ślizgon robi sobie z niej żarty, kiedy tylko opuszcza jej pokój. W końcu była tylko nic niewartą szlamą.
                Sam Draco czuł się bardzo dziwnie jeśli chodzi o obecną sytuację. Za czasów szkolnych Granger była dla niego jakimś wyrzutkiem, osobą, która nie ma prawa bytu w świecie czarodziejów. Ile razy przecież wyzywał ją od nędznych szlam, z podłym uśmiechem życzył jej wszystkiego najgorszego. Teraz powoli docierało do niego, jak wielkim kretynem był. Po tym tygodniu z Hermioną poznał już odrobinę tej strony, o której w Hogwarcie nie miał pojęcia. Widział, że się go boi, że nie chce z nim rozmawiać na takie tematy. Pragnął w jakiś sposób przekonać ją do siebie. Pokazać, że zależy mu na wyleczeniu jej. Bo tak było. Chciał, by była zdrowa, by zaczęła żyć na nowo.

                Jak zwykle przekroczył próg jej obecnego miejsca zamieszkania, z kilkoma pergaminami w dłoniach i obdarzył ją ledwo widocznym uśmiechem, co ona niepewnie odwzajemniła.
Usiadł na krześle, które zajmował od tygodnia i rzucił trzymane dokumenty na stolik. Spojrzał na nią i delikatnie uniósł jedną brew w górę.
- Jak się czujesz?
- Generalnie to jest fatalnie – odparła, nawet nie siląc się na miły ton. Poprawiła swoją niebieską koszulkę i podeszła do okna, otwierając je. Do pomieszczenia wpadła dawka świeżego powietrza. Jak na drugą połowę sierpnia, było naprawdę gorąco.
Hermiona poprawiła kołdrę na łóżku i usiadła na niej po turecku, patrząc z wyczekiwaniem na jej towarzysza, zaciskając dłonie w pięści. Wiedziała, co zaraz nastąpi i zaczęła się już panicznie stresować.
- Chciałbym dzisiaj z tobą porozmawiać o pewnym aspekcie twojej i wyłącznie twojej przeszłości – zakomunikował, pierwszy raz od tygodnia prawdziwie zaciekawiając szatynkę. – Mianowicie o tym, jak radziłaś sobie z bólem, dopóki nie trafiłaś tutaj.
Spięła się jeszcze bardziej, niż to było możliwe. Poruszył temat, o którym nie chciała słyszeć, którego nie chciała rozpamiętywać. Bolała ją sama myśl o tym.
- Granger, wszystkie nasze rozmowy mają w sobie jakiś cel. Każda z nich będzie miała jakiś wpływ na to, byś wyszła z tego, w czym teraz siedzisz. Po prostu musisz mi zaufać, musisz nauczyć się ze mną współpracować.
Podniosła głowę, a Draco na moment lekko przestraszył się jej zaczerwienionych od łez oczu.
- Brałam mugolskie używki, no wiesz, heroina, amfa, wszystko po kolei – wzruszyła ramionami. – Dawało mi to ukojenie. Co z tego, że chwilowe; ważne, że pomagało. Narkotyki były dla mnie najlepszą pomocą. Zaraz po okaleczaniu się.
Ostatnie słowa wyszeptała, ponownie spuszczając głowę, a jej policzki zalała nowa fala łez. Dlaczego musiał jej o tym przypominać? Przez cały ten czas towarzyszyło jej to żałosne uczucie upokorzenia, które teraz osiągnęło swoje apogeum. Dobił ją. Dobił ją tak, że bardziej już się nie dało. Wstydziła się swojej przeszłości. Wstydziła się tego, co zrobiła.
                Materac jej łóżka odrobinę się ugiął, kiedy Draco zajął miejsce obok niej. Popatrzyła na niego zapłakanymi oczyma, a on, nie wierząc w to, co robi, wyciągnął ręce w jej stronę i mocno ją przytulił. Gładził jej plecy i włosy, czekając, aż się uspokoi i przestanie płakać. Po kilku minutach słyszał już tylko ciche pociąganie nosem, więc odsunął ją delikatnie od siebie.
- Mogę zobaczyć?
W jej oczach na początku pojawił się szok, ale moment później przypomniała sobie słowa Malfoya, że wszystko ma w tym jakiś swój cel. Bardzo niechętnie podwinęła w górę swoje rybaczki, by pokazać mu blizny po ranach znajdujące się na udach. Następnie, w całkowitej ciszy, odwróciła ręce, a jego oczom ukazały się ślady po okaleczeniach nadgarstków. Niektóre świeże, niektóre nieco starsze.
                Głęboko odetchnął, po czym ponownie zerknął w jej oczy. Były takie smutne…
- Kiedy to robiłaś, nie myślałaś. Wtedy o niczym się nie myśli, pragnie się tylko chwili spokoju zapomnienia, prawda? – zapytał, a ona pokręciła twierdząco głową. – Nie wiem, czy dałem radę na tyle cię poznać, ale wydaje mi się, że ten płacz wyraża to, że się za to obwiniasz i żałujesz tego, tak? – Kolejne potwierdzenie ruchem głowy.
- Nie możesz się za to obwiniać, Granger. Wszyscy popełniamy błędy; Twoim błędem było sięgnięcie po ostre narzędzia, kiedy miałaś tysiące innych metod, by sprawić, żeby twój ból uleciał. Ale jednak w twoim mózgu zrodził się pomysł, żeby sięgnąć po to i bum, stało się! Ale nie możesz się teraz za to obwiniać, jasne? Choć wprawdzie było to złe, nie możesz tego robić. Nie w ten sposób. Te blizny to twoja historia. Te rany to ty. Twoja przeszłość. I o to w tym wszystkim chodzi, rozumiesz? Przeszłość. To już było. Tego już nie ma. Teraz jest teraz i na tym trzeba się skupić. Nie możesz żyć przeszłością, rozumiesz, Granger?
- Nie możesz kumulować w sobie bólu, lwico. Musisz odnaleźć sposób, który pomoże w tym, że on zniknie. W twoim wypadku jest wiele opcji. Od twojej mag-psycholog dowiedziałem się, że całkiem nieźle potrafisz pisać. No, a o książkach to już nie wspomnę. Możesz również krzyczeć, wrzeszczeć, rzucać przedmiotami, tylko nie w kogoś! – na moment przerwał, bo przeszkodził mu cichy śmiech szatynki, który trwał zaledwie kilka sekund.
Nie potrafił w to uwierzyć; Granger się zaśmiała! W końcu jednak odzyskał fason i kontynuował swój monolog.
- Przestać istnieć to też jakieś wyjście. Zwinąć się w kulkę i nie wychodzić z pokoju przez kilka dni. Przeżyć swój własny koniec świata, aby na końcu wstać i z podniesioną głową ruszyć naprzeciw rzeczywistości. Zrozumiałaś?
Kiwnęła powoli głową, będąc w jednym wielkim szoku. Pierwszy raz od tygodnia wygłosił takie „przemówienie”, z którego wyciągnęła wnioski. I, cholera jasna, miał absolutną rację!
Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem. Zrozumiała. Zaufała mu. Powierzyła mu swoje życie. Pozwoliła mu je ratować.
                Ten jeden uśmiech w zupełności mu wystarczał. Doskonale wiedział, co chciała tym przekazać. Osiągnął swój cel – zaufała mu.
- Spróbuję cię naprawić – wyszeptał i opuścił utrzymane w kremowych barwach pomieszczenie.

***

                Siedział w swoim gabinecie nieustannie przepisując jakieś papiery. Dobiegała druga w nocy; dziś to on pełnił nocny dyżur w szpitalu. Przetarł dłonią zmęczoną twarz, zamaczając końcówkę pióra w atramencie. Przykładał je właśnie do kolejnego pergaminu, kiedy idealną ciszę rozdarł mrożący krew w żyłach wrzask. Zamarł w bezruchu, a kropelka granatowej cieczy spłynęła na papier. Dziewczęcy krzyk nasilał się z każdą sekundą, więc nie czekając dłużej, wybiegł z niebieskiego pomieszczenia i trzaskając w pośpiechu drzwiami, ruszył w stronę, z której dobiegał hałas. Im bliżej był, tym bardziej zdawał się być przerażony wizją tego, co zobaczy.
                Dobiegł do drugiego końca korytarza i przystanął jak wryty. Odwrócił głowę w bok, patrząc w drzwi, za którymi ktoś przeraźliwe wrzeszczał. Pchnął drewniane drzwi i od razu podbiegł do łóżka chorej.
- Hermiona? – spytał cicho, próbując uspokoić przestraszoną dziewczynę. Wiła się i rzucała po łóżku, a w jej oczach krył się jakiś obłęd. Krzyczała i wyglądała, jakby nie poznała Dracona, który teraz przy niej siedział.
                Minęło jeszcze kilka minut, podczas których Malfoy bezskutecznie próbował przekrzyczeć Hermionę, by się uspokoiła, lecz na marne, aż w końcu…
- Ron… - szepnęła, wpatrując się w podłogę gdzieś pomiędzy szafą z ubraniami, a drzwiami prowadzącymi do łazienki.
- Jego tu nie ma – powiedział spokojnie, przypatrując się dziewczynie i wzdychając. – Uspokój się. Rona tu nie ma.
- Jest! – krzyknęła ponownie, pokazując palcem na miejsce, w którym rzekomo stał rudzielec. – I uśmiecha się do mnie… Mówi, że mnie kocha… Że niedługo znów będziemy razem…
Tego było już za wiele.
- HERMIONA! – wrzasnął Malfoy, łapiąc dziewczynę za ramiona i delikatnie nią potrząsając. – Rona tu nie ma, ON NIE ŻYJE! Pogódź się z tym, nie masz innego wyjścia. Weź głęboki wdech i opanuj swoje emocje.
Granger spojrzała na niego zamglonymi oczyma, które za moment zamknęła i zaczerpnęła powietrza. Powoli je wypuściła, czując jak jej skołatane serce odzyskuje swój zwyczajny rytm. Podniosła powieki i ujrzała twarz swojego mag-psychologa, który patrzył na nią z troską wymalowaną na twarzy.
- Już mi lepiej – oznajmiła, odwzajemniając jego delikatny uśmiech. – Dziękuję.
- Wracaj do spania – poradził, podnosząc się z jej łóżka, po czym ruszył do wyjścia. – Widzimy się za kilkanaście godzin.
Hermiona w odpowiedzi skinęła głową i ułożyła się na poduszkach. Leżała jakiś czas, nawet nie czując, że z jej oczu wypływają łzy. Ron nie żył. Ron naprawdę nie żył. Dopiero teraz to w pełni do niej dotarło.

***
                Od tamtego dnia minęły dwa tygodnie, a ich spotkania wyglądały zupełnie inaczej. Draconowi raz na jakiś czas udawało się rozśmieszyć dziewczynę, a ona sama coraz śmielej ujawniała przed nim swoją przeszłość. Dla obojgu z nich było to całkiem nowe i w jakiś sposób dziwne doświadczenie, jednak choć nie rozmawiali na ten temat, obydwoje byli zdania, że nie chcą tego kończyć. Współpracowali ze sobą dopiero od trzech tygodni, ale tyle wystarczyło, żeby Hermiona zaczęła widzieć coś nowego. Nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro i to, że w końcu z tego wyjdzie i stanie się wolnym człowiekiem. Margaret Pennies w pięć miesięcy nie dokonała tyle, ile Draco Malfoy zdołał w niecały miesiąc.
                Ich stosunki między sobą również się poprawiły. Nić nienawiści została zerwana, a teraz na jej miejscu pojawiło się coś jakby zrozumienie, chęć pomocy, zaufanie… Przyjaźń? Tak, to chyba dobre określenie. Pewnego dnia rozmawiali o swojej przeszłości w Hogwarcie. W pewnym momencie Draco całkowicie szczerze i poważnie przeprosił za swoje zachowanie, a oniemiała Hermiona, kiedy wreszcie doszła do siebie, wybaczyła mu. Miała u niego dług wdzięczności za to, że zgodził się na udzielenie jej pomocy, nawet jeśli nienawidził jej najbardziej na świecie. Poczuła do niego pewne przywiązanie i czuła dziwną pustkę w okolicach serca, kiedy myślała nad tym, że pewnego dnia Draco wejdzie do jej pokoju i oznajmi, że zostaje wypisana z Munga. A wtedy ich drogi się rozejdą. Tego właśnie chciała w Hogwarcie. Żeby rozeszły się na zawsze. Ale teraz? Nie wyobrażała sobie tego. Zbyt wiele mu powierzyła, zbyt wiele się o niej dowiedział…

                - Co czujesz, kiedy myślisz o Harrym i Ronie?
To pytanie ścięło ją z nóg i dziękowała Godrykowi, że w tamtym momencie siedziała na niezbyt wygodnym łóżku. Kiedy minął pierwszy szok, zastanowiła się nad pytaniem mag-psychologa Malfoya. Myśląc o swoich przyjaciołach jej oczy się zaszkliły, ale nie pozwoliła wypłynąć łzom. Powoli zaczęła przyzwyczajać się do tego, że ich już po prostu nie ma.
- Samotność – mruknęła cicho, wzdychając. – Ron i Harry byli nieodłączną częścią mojego życia. Ja, oni i Ginny mieliśmy wspólnie się zestarzeć. Mieliśmy zaprowadzić nasze dzieci na ich pierwszy pociąg do Hogwartu. Byli dla mnie jak bracia, których niestety nigdy nie miałam. Wszystkie przygody przebyte z nimi, wspólne wakacje, czas spędzony w Hogwarcie… Oni to dwójka najwspanialszych osób, jakie kiedykolwiek poznałam. A teraz ich nie ma i przez ten brak czuję samotność. A samotność jest zła.
- Samotność nie jest zła. Jest przygnębiająca, smutna, ale na pewno nie zła. Czasem stawia życie w surowszym świetle. Pozwala dostrzec rzeczy, na które nigdy wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, które były dla nas nieważne. Ale nie jest zła. Nie może być zła. 
Spojrzała na Dracona z dozą zdezorientowania w oczach, a on uśmiechnął się lekko na ten widok.
- Zdaję sobie sprawę, że pewnie tęsknota do nich nigdy nie minie i na zawsze w tobie pozostanie. Ale kiedyś przyjdzie taki dzień, kiedy myśląc o nich nie poczujesz samotności, a radość. Radość z tego, że udało ci się takie osoby poznać. Że takie osoby brały czynny udział w twoim życiu. Wspomnisz wszystkie chwile spędzone razem, zapewne uronisz kilka łez, ale nie poczujesz samotności. Bo może  teraz tego nie dostrzegasz, ale za jakiś czas zauważysz, że masz wokół siebie osoby, które nigdy nie pozwolą ci być samej.
- Harry i Ron cię opuścili, ale nie opuścił cię cały świat. Masz Wiewiórkę, masz Weasleyów, masz… mnie – spojrzał w jej oczy, mówiąc śmiertelnie poważnie. – Granger, jestem tu dla ciebie. Nawet jeśli działasz mi na nerwy i nie mogę patrzeć na to, co się z tobą stało, to jestem tutaj. Stałaś się kimś w rodzaju przyjaciółki i czuję się za ciebie odpowiedzialny.
W odpowiedzi dziewczyna mocno się do niego przytuliła, co on odwzajemnił delikatnie uśmiechając się do samego siebie. A ona poczuła, jak zalewa ją fala ciepła. Komuś na niej zależało. Ktoś chciał się o nią troszczyć. I wcale jeszcze bardziej nie cieszył jej fakt, że to był Draco Malfoy. Wcale.

***
Jak każdego dnia czekała na Malfoya, aż pojawi się w jej pokoju. Rozmyślała nad tym, o czym mogą dzisiaj porozmawiać. Odkąd przejął opiekę nad nią minęły dwa miesiące. Uzdrowicielka Pennies mimo, iż wróciła, nie zajmowała się już Hermioną. Wolała pozostawić to Malfoyowi, bo widziała w kartach, jak świetnie idzie mu współpraca z szatynką.
                Tego dnia wszedł do sali bez zwykłych dla siebie pergaminów, co zdziwiło Hermionę. Pierwszy raz od ich pierwszego spotkania nie miał ze sobą nic. Również nie ruszył się ze swojego miejsca i nie podszedł do zajmowanego przez siebie od dwóch miesięcy krzesła. Stał przy drzwiach i patrzył na nią dziwnym, jakbym jakiś nieobecnym wzrokiem. Już otwierała usta, by zapytać go, czy coś się stało, kiedy on ją wyprzedził.
- Wypisują cię. Uznali, że twoje wyniki są tak dobre, że możesz stąd wyjść. Jesteś wolna.
Na tę wiadomość powinna skakać z radości, a siedziała w bezruchu i gapiła się na Malfoya, jak na przybysza z innej planety. Odliczała sekundy, aż w końcu wybuchnie śmiechem. Po dwudziestu zrezygnowała i otępiała podniosła się z łóżka. Dlaczego tak się czuła?
- Ja.. to… świetnie – wyjąkała, powoli stawiając kroki ku szafie.
Nie mogła na niego patrzeć. Nie chciała wracać do pustego domu, bo wiedziała, że to wszystko znowu wróci. Że ponownie oszaleje. Tego dnia obawiała się najbardziej.
- Spakuj się, a ja za pół godziny po ciebie przyjdę.
I już go nie było. Hermiona zagryzła dolną wargę i otworzyła drzwiczki szafy, z dna wyciągając granatową, mugolską walizkę. Niedbale wrzuciła do niej wszystkie ubrania i podreptała do łazienki. Zabrała z niej kosmetyczkę z całą zawartością i ją też jakkolwiek ułożyła w torbie. Zasunęła zamki i podeszła do okna, by trochę przewietrzyć pokój. Następnie podreptała do łóżka i starannie pościeliła kołdrę, po czym wybuchła płaczem. Osunęła się po chłodnej ścianie na dywan i rozpłakała się na dobre. Bała się powrotu do domu. Bała się tego, co stanie się z nią nawet za tydzień. Wiedziała, że zawsze mogła wrócić do Nory, ale nie chciała ciągle zawracać głowy tej rodzinie.
                Jej mieszkanie na Pokątnej od siedmiu miesięcy stało puste, a przywoływało tyle wspomnień, że nic, tylko płakać. Dwudziestotrzylatka sobie po prostu tego nie wyobrażała. I nie wyobrażała sobie też rozejścia z Draconem. Kiedy opuści ten szpital znów będą dla siebie obcy. Nie wierzyła, że arystokrata czystej krwi mógłby publicznie pokazać się ze szlamą i to dołowało ją najbardziej. Bo chociaż nie chciała tego przyznać nawet przed samą sobą, pokochała tego kretyna. Nie tak, jak kocha się przyjaciela czy brata. Pokochała go prawdziwą miłością i za to miała ochotę walnąć głową w ścianę. Była pewna, że to nie miało prawa zaistnieć. Coś między nią, a nim. Zresztą, o czym ona myślała?! Draco traktował ją jedynie jak przyjaciółkę, o ile w ogóle mówił prawdę. Przecież wciąż w jego środku siedział ten wredny Ślizgon, który uwielbiał uprzykrzać jej życie. Tacy jak oni się nie zmieniają. Na zawsze pozostają podłymi egoistami. A ona takiego podłego egoistę pokochała i choć powinna żałować, nie robiła tego.
                - Jesteś got… Granger?! – Malfoy stanął jak wryty na progu szpitalnego pokoju. Szybko podbiegł do siedzącej na podłodze dziewczyny i ukucnął przy niej. Ściągnął jej dłonie z twarzy i ujrzał mokre policzki w połączeniu z czerwonymi oczyma.
- Hermiona? – spytał o wiele ciszej.
- Boję się wyjścia s-stąd i że sobie n-nie poradzę… - wymamrotała przez łzy, próbując znów ukryć twarz.
Blondyn spojrzał na nią oniemiały i nie wiedział, co zrobić. Pierwszy raz od kilku miesięcy odjęło mu mowę. Ta dziewczyna była w rozsypce, a nie mógł do tego dopuścić. Musi być zdrowa i wolna. Musi mieć kogoś, kto jej pomoże.
- Chodź ze mną – powiedział w końcu spokojnym głosem. – Moja zmiana kończy się za piętnaście minut. Zabiorę cię do siebie, dobrze?
- Ale D-Draco, ja n-nie chcę… - jąkała się, wciąż płacząc. - …być dla ciebie j-jakimś c-ciężarem, już i-i-i tak wiele d-dla mnie zrobiłeś…
- Zatrzymasz się na kilka dni, dopóki nie będziesz gotowa zacząć żyć samodzielnie i nie chcę słyszeć słów sprzeciwu.
Nie dając Hermionie dojść do słowa pomógł jej wstać i otarł jej mokrą twarz. Pocałował ją w czoło, posyłając jej pocieszający uśmiech. Chwycił rączkę od walizki i wraz z Hermioną opuścił pokój, który przez niecały rok służył szatynce za dom.
Dziewczyna poczekała na niego kilka minut na ławeczce w poczekalni. Po uporaniu się z ostatnimi papierami co do wyjścia Hermiony ze szpitala, podszedł do niej i wyciągnął dłoń w jej kierunku. Niepewnie ją ujęła i wstała ze swojego miejsca. Wyszli ze szpitala, a Grangerówna kurczowo trzymała się jego boku i trzęsła się jak dziecko.
- Nie bój się – wyszeptał do jej ucha, a po chwili teleportowali się tylko w Malfoyowi znanym kierunku.

                Wylądowali w przestronnym, brązowym salonie na puchowym dywanie o tym samym kolorze. Hermiona rozejrzała się wokół siebie. Niewątpliwie znajdowali się w mieszkaniu byłego Ślizgona.
- Jesteś zmęczona?
- Odrobinę – mruknęła, ziewając. Uśmiechnęła się przepraszająco do niego i poczuła dziwny skurcz w żołądku, kiedy odgarnął za ucho kilka kosmyków włosów, które wypadły jej z kucyka.
- Zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Delikatnie pociągnął ją za rękę i wyprowadził z salonu, idąc przez pokaźnych rozmiarów hol, w którym roiło się od antycznych obrazów oraz, oczywiście, rzeźb węży. Raz Ślizgon, zawsze Ślizgon.
Otworzył ostatnie drzwi po prawej stronie i wpuścił szatynkę przed sobą. Tym razem to ona nie wiedziała, co powiedzieć. Pokój urządzony był w kolorze srebra, z ogromnym łóżkiem na środku. Jego widok sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej senna i ziewnęła ponownie.
- Prześpij się, a ja przygotuję coś na kolację – usłyszała tuż przy swoim uchu, a przez jej ciało przeszły ciarki. Czy on musiał być tak blisko?
Wziął ją na ręce i delikatnie ułożył na łóżku, które okazało się o wiele wygodniejsze, niż to szpitalne. Ucałował jej czoło i uśmiechnął się delikatnie, po czym odwrócił się i powędrował do drzwi.
- Draco!
Przystanął, przez ramię patrząc na dziewczynę z niemym zaciekawieniem.
- Zostań ze mną.
Uśmiechnął się pod nosem, wracając w stronę łóżka. Hermiona odsunęła się odrobinę, a kiedy Draco zajął miejsce obok niej, od razu się w niego wtuliła. Poczuła się bezpiecznie.
Błądził opuszkami palców po jej plecach i włosach, a z jego twarzy nie schodził ten perfidny uśmieszek, którego nie mogła zobaczyć.
- Kocham cię – wyrwało jej się, a dopiero po chwili zrozumiała, co powiedziała. Zerwała się ze swojego miejsca i spojrzała na chłopaka, który wciąż leżał na swoim miejscu i się uśmiechał.
- To fajnie się składa, Granger, bo ja ciebie też – mruknął, również siadając i spojrzał na nią.
- Nie rób sobie ze mnie żartów, jasne?
W odpowiedzi delikatnie musnął jej usta.
- Nie wiem, kiedy to się stało. Czy podczas naszego pierwszego spotkania, kiedy wrzeszczałaś, żebym wyszedł. Albo kiedy zobaczyłem twoje blizny. Mogło to nastąpić też wtedy, kiedy powiedziałem ci, że jestem tutaj dla ciebie. W ostateczności dzisiaj w Mungu, kiedy zobaczyłem, jak płaczesz.
- Draco, proszę cię…
- Jasna cholera, Granger, kocham cię, rozumiesz?! – podniósł głos, ciągle patrząc w jej oczy. – Denerwujesz mnie jak nikt inny, masz straszną szopę na głowie, myślisz, że wiesz wszystko, jesteś niezrównoważona psychicznie, byłaś na leczeniu, jesteś walniętą wariatką, ale to ty i taką cię kocham.
Bez udzielenia jej głosu wpił się w jej usta przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. Jedna z jego dłoni zaginęła gdzieś w jej włosach, drugą wciąż trzymał na jej plecach.
                Delikatnie przygryzł jej dolną wargę, odsuwając się od niej na kilka cali, co spotkało się z cichym jękiem niezadowolenia Hermiony, a zaśmianiem się Dracona.
- A kiedy mówiłem, że zatrzymasz się tutaj na kilka dni, miałem na myśli na zawsze, lwico.
                I ponownie ją pocałował.