wtorek, 21 sierpnia 2018

"Feelings are weakness", miniaturka.


Przymknęła powieki, zaciekle walcząc z samą sobą, by z jej oczu nie wyleciała ani jedna łza. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie mogła okazać słabości, musiała pokazać, że jest silna. Jej ciałem wstrząsały spazmatyczne drgawki, kiedy tak usilnie nie pozwalała sobie na płacz. Wbijała paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, klęcząc na kamiennej posadzce. Liczenie do dziesięciu, zagryzanie warg do krwi czy próby zaczerpnięcia głębszego oddechu na nic się nie zdawały. Nie potrafiła się opanować, nie była w stanie odnaleźć spokoju i ukojenia dla swoich skołatanych nerwów. Bała się, tak okropnie się bała, że żadne słowa nie mogłyby tego opisać.
              Nie miała pojęcia, ile czasu tkwiła w tej pozycji. W końcu, jakby minęła cała wieczność, otworzyła oczy i rozejrzała się po pustym pomieszczeniu. Dźwignęła się na nogi i prychnęła pod nosem.
                - Zapłacisz mi za to, Malfoy, tchórzu – mruknęła sama do siebie Hermiona Riddle.
****
                - Spójrz na mnie – usłyszała cichy szept, na który nie zareagowała. – Hermiono, proszę…
                Cisza. Nadal nic. Tępo wpatrywała się w ogień rozpalony w kominku, jakby w tych płomieniach ukryte były odpowiedzi na jej wszystkie pytania.
                - Hermiona, mówię do ciebie – podjął ponownie chłopak, lecz ponownie nie doczekał się odpowiedzi ze strony dziewczyny. – Riddle, do jasnej cholery!
                Hermiona wzdrygnęła się słysząc podniesiony ton jej towarzysza. Powoli przeniosła swój wzrok na niego i głęboko westchnęła. Mierzył ją wzrokiem, wręcz przeszywał na wskroś jej duszę swoimi stalowymi tęczówkami.
                - Draco, ty… Draco, przecież wiesz, że musisz się gdzieś ukryć – szepnęła niemal bezgłośnie. – Proszę…
                - Ja nic nie muszę, ja ewentualnie mogę, Riddle – rzekł z ostentacyjnym uśmiechem, wymownie spoglądając w sufit.
                Hermiona nic na to nie odpowiedziała i tylko przyglądała mu się w milczeniu. Czekała, aż podejmie temat na nowo. Zawsze tak robił, zawsze musiał wszystko doprowadzić do samego końca. Tym razem nie było inaczej.
                - Myślisz, że nie wiem, co się dzieje? – odezwał się głosem wypranym z emocji po dłuższej chwili ciszy. – Mój ojciec porzucił służbę u twojego ojczulka, ba, wyrzekł się go! Merlin jeden wie, gdzie on teraz się podziewa. Przecież… Przecież nie mogę się tak po prostu „ukryć”, Hermiona, pomyślałaś o mojej matce? Pomyślałaś co się stanie, kiedy do Czarnego Pana dojdą wiadomości o jego ucieczce?
                - Więc… - zaczęła powoli szatynka, uważnie dobierając każde słowo. – Więc ucieknijcie we dwoje, ty i Narcyza. Użyjmy zaklęcia Fideliusa, śmierciożercy nam w tym pomogą. Yaxley mógłby zostać Strażnikiem Tajemnicy, mój ojciec nigdy na to nie wpadnie, a wy bylibyście bezpie…
                - Hermiona – powiedział stanowczo Malfoy. – Przestań. Z nikogo nie będziemy robić Strażnika. Matka jest wystarczająco dobrze chroniona, a ja… ja sobie poradzę. Jak zawsze.
                - To nie tak – Hermionie zaszkliły się oczy. – Wiesz, jaki jest Tom. Wiesz doskonale, do czego jest zdolny. Boję się o ciebie, zrozum to wreszcie!
                - Nie bój się, mała – Draco zbliżył się do dziewczyny i ucałował czubek jej głowy. – Co prawda, w dworze Riddle’ów na pewno nie będę mile widziany, ale poradzimy sobie z tym. Ze wszystkim sobie poradzimy, obiecuję.
                Wpatrywała się w niego jeszcze przez chwilę, po czym bez słowa wtuliła się w Dracona niczym mała dziewczynka wtulająca się w swojego ulubionego pluszowego misia. Poczuła jego dłonie na plecach, podbródek oparty o skroń i to był moment, w którym wszystkie emocje kłębiące się w jej wnętrzu, tak boleśnie pragnące wyrwać się na wolność, nareszcie odnalazły ujście. Pozwoliła łzom wypłynąć, nawet nie myślała o tym, by je zatrzymać. Nie myślała o tym, że koszulka blondyna zaraz będzie mokra. Pragnęła tylko jednego: bezpieczeństwa chłopaka, który właśnie przytulał ją do siebie najmocniej jak tylko potrafił.
                Ucieczka Lucjusza postawiła nad nim krzyżyk. Starszy Malfoy tylko czekał na to, by w końcu wyrwać się ze szponów Czarnego Pana i sił Ciemności. Uciekł i tylko Salazar wie, gdzie mógłby się teraz podziewać. Dbał wyłącznie o własne bezpieczeństwo, martwił się tylko o siebie. Zachował się tak, jakby w ogóle zapomniał o istnieniu żony i syna. Hermiona nienawidziła go z całego serca; był zwykłym tchórzem, zakłamanym i lękającym się swojego pana bardziej od każdego innego śmierciożercy.
                Hermiona dobrze znała swojego ojca. Dla niego uczucia nie istniały, były oznaką najzwyklejszej w świecie słabości. Żądza władzy przyćmiła jego umysł i nie liczyło się dla niego już nic poza tym. Wygasły ostatnie iskierki miłości, którą darzył swoją żonę, Adeline, a z Hermioną od niepamiętnych czasów nie porozmawiał jak ojciec z córką.
                Panna Riddle była inna. Mimo bycia świadkiem tortur, które nie raz miały miejsce w jej rodzinnym domu, całkowicie różniła się od Toma. Nie była obojętna na cierpienie innych, zawsze pragnęła pomóc, ale przede wszystkim potrafiła kochać. Miała w sobie ogromne pokłady miłości, którą chciała obdarzać innych.
                Tom nigdy nie przebaczał. Nigdy nie zapominał. I zawsze czerpał ogromną satysfakcję z tego, gdy mógł zadać ból drugiej osobie. Draco był teraz dla niego celem idealnym żeby odkupić winy Lucjusza. Skrzywdzenie go, doprowadzenie do cierpienia – to było takie w stylu Voldemorta. Zadać komuś ból, nie zwracając uwagi na konsekwencje. Jednak był też bardzo nieprzewidywalny; nikt nigdy nie był w stanie odgadnąć, jaki będzie jego następny ruch.
                Poza Hermioną i Adeline żaden z popleczników Czarnego Pana nie mógł być tak naprawdę bezpieczny. Kobiety wiedziały, że Voldemort nie da ich tknąć. Prędzej pozabijałby każdego ze swoich poddanych niż pozwolił na to, żeby którejś z nich spadł włos z głowy. W końcu byli… rodziną. Ale ktokolwiek inny? Nie dbał o to. Po trupach do celu, jak to mówią. Miałby darować młodemu Malfoy’owi takiej zniewagi i hańby, takiego nieposłuszeństwa i tchórzostwa, jakie okazał jego ojciec? O nie, ktoś musi za to odpowiedzieć. Lord Voldemort nigdy nie daruje. I nigdy nie odpuszcza.
****
                Zima w Hogwarcie zawsze była piękna. Ośnieżone błonia, sople lodu zwieszające z najwyższych wież zamku, zamarznięte jezioro i chatka gajowego, Hagrida, w całości pokryta śniegiem. Ten widok niejednemu uczniowi czy nauczycielowi zapierał dech w piersiach.
                Jednak nie jej. Hermiona Riddle nie rozczulała się nad pięknem krajobrazu; miała na głowie o wiele poważniejsze problemy. Tom już wiedział o tym, co zrobił Lucjusz. Z listu, który dziewczyna otrzymała od Adeline dowiedziała się, że Voldemort pod wpływem furii i wściekłości potraktował zaklęciem Cruciatus mężczyznę, który mu o tym doniósł. Cichy szloch wyrwał się z jej ust, kiedy przeczytała słowa napisane przez jej matkę. Kiedyś tak nie było; kiedyś Tom potrafił utrzymywać swoje nerwy na wodzy i nie stosował się do wymierzania kar osobom, które nie były bezpośrednio związane ze sprawą. W tym momencie już go to nie obchodziło. Z czasem stał się kimś w rodzaju ludzkiej maszyny do zabijania i torturowania. Nie odczuwał współczucia wobec innych, w każdym widział potencjalnego wroga, którego trzeba usunąć z drogi, która prowadziła go do absolutnej władzy i potęgi.
                Hermiona przekroczyła próg Wielkiej Sali, spoglądając w górę. Zaczarowane sklepienie tamtego dnia było szare i zachmurzone i idealnie odzwierciedlało to, jak Hermiona się czuła.
                Usiadła przy stole Slytherinu, pomiędzy Draco i Blaisem Zabinim, którzy rozsunęli się, by zrobić jej miejsce. Uśmiechnęła się w podziękowaniu i złapała za dzbanek soku dyniowego. Starała się jak mogła, by nie zwracać uwagi na spojrzenia rzucane w jej stronę przez członków pozostałych trzech domów. Będąc w połowie siódmej klasy zdążyła się już do tego przyzwyczaić, lecz najwidoczniej pozostali uczniowie Hogwartu nawet po tylu latach nie przywykli do tego, że uczęszczają na zajęcia z córką samego Czarnego Pana. Chyba myśleli, że Hermiona zacznie miotać w nimi czarnoksięskimi zaklęciami, gdy się odwrócą albo przyprowadzi do szkoły Lorda Voldemorta, by zjadł z nią obiadek w Wielkiej Sali.
                - Co tam, Miona? – zagadnął ją czarnoskóry chłopak. – Wszystko w porządku? Wyglądasz fatalnie.
                - Dzięki, Diable, ciebie też super widzieć – odgryzła się. – Dostałam list od matki. Draco, musisz to przeczytać.
                Wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni szkolnej szaty złożoną na pół kopertę i podała ją chłopakowi. Obserwowała, jak wyciąga z niej pergamin, a jego oczy błądzą od prawej do lewej. Czytał w pełnym skupieniu, a jego twarz nie wyrażała niczego, choć dziewczyna wiedziała, że z każdym słowem czuł coraz większą złość, a zarazem zrezygnowanie. Gdy skończył, bez słowa schował list do koperty i oddał go Riddle. Obdarzył ją smutnym spojrzeniem i tylko pokręcił głową.
                - Gdzie on, cholera, jest? – zapytał jakby sam siebie.
                Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Ani Draco, ani Hermiona, ani Blaise, który właśnie kończył czytać to, co napisała Adeline i nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.
                Z nietęgimi minami i nie odzywając się do siebie wyszli z Wielkiej Sali i ruszyli w stronę skrzydła zachodniego, gdzie mieściła się klasa obrony przed czarną magią. Bo akurat nam jest to tak bardzo potrzebne, pomyślała zgryźliwie Hermiona. Znała zaklęcia i uroki potężniejsze, niż inni mogli się tylko domyślać, ale bronić również potrafiła się lepiej niż niejedna osoba w tej grupie, więc nigdy nie miała najmniejszych problemów z tym przedmiotem. Cóż, czasami nawet się nudziła. Koniec końców, uczył ją sam Tom Riddle, a czy istnieje ktoś, kto na czarnej magii zna się lepiej niż on sam?
                Gdy zabrzmiał dzwonek obwieszczający początek lekcji przekroczyli próg klasy i usiedli w trójkę przy ostatniej ławce. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach, które były skierowane na te same tory. Blaise i Hermiona coraz bardziej bali się o Dracona, a sam Malfoy zaczynał odczuwać obawy o Narcyzę.
                Nie było dnia, w którym Hermiona nie poprosiłaby blondyna o to, by ukrył gdzieś swoją matkę. Wiedziała, że jest uparty, więc przestała już się łudzić, że namówi i jego na ucieczkę. Zdecydowała, że będzie go chronić, choćby miała stoczyć walkę z własnym ojcem. Teraz jedynie pozostawała kwestia Narcyzy. Kobieta przebywała cały czas w rodzinnym dworze, chroniona przez szpiegów z Ministerstwa Magii. Mimo wszystko, ta ochrona nie mogła jej zapewnić pewnego i wiecznego bezpieczeństwa. Hermiona czuła, że to jest tylko cisza przed burzą. Lucjusz Malfoy, który był pełen wad, był też cenny dla Czarnego Pana, który mu zaufał. A wystawienie na próbę zaufania Voldemorta nie wróżyło niczego dobrego.
                - Riddle, mówię do ciebie! – ostry, kobiecy głos sprowadził Hermionę na ziemię. – Myślisz, że jeśli jesteś córeczką Sama-Wiesz-Kogo, to wszystko ci wolno?
                Szatynka powoli spojrzała na stojącą przed ich ławką profesor Davies. Obdarzyła ją tak okrutnym spojrzeniem, jakby patrzyła na jakiegoś wyjątkowo obrzydliwego karalucha. Nie znosiła tej kobiety, nienawidziła w niej tego uprzedzenia do jej osoby. Oczywiście, nienawidził jej cały zamek, z Harrym Potterem na czele i tylko w Ślizgonach mogła znaleźć oparcie. Różnica polegała jednak na tym, że nawet jeśli uczniowie nie pałali do niej sympatią, to mówili o tym poza zasięgiem jej słuchu. Natomiast Lena Davies nie próżnowała w słowach i robiła co tylko mogła, by uprzykrzyć pannie Riddle życie na jej lekcjach i odjąć punkty Domowi Węża.
                - Akurat zastanawiałam się nad tym, jakim by tu zaklęciem w panią miotnąć, pani profesor – warknęła Hermiona, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Tatuś by na pewno zrozumiał okoliczności.
                - Jesteś tak samo okropna jak twój ojciec! Nie wiem, jak Dumbledore może trzymać w szkole taką szumowinę jaką jesteś ty! – krzyczała nauczycielka obrony przed czarną magią. Znudzona mina Hermiony rozwścieczała ją jeszcze bardziej. – Tak arogancka, bezczelna, fałszywa… Idź do diabła, Riddle!
                - Akurat z Diabłem jestem umówiona w niedzielę na herbatkę – odparła Ślizgonka, a po klasie potoczył się głośny śmiech Blaise’a Zabiniego. – Chciała pani czegoś ode mnie, czy po prostu potrzebowała sobie pani ulżyć?
                - Pytałam cię o działanie zaklęcia Reparifors, o którym rozpoczynamy mówić, a ciebie tatuś już na pewno go nauczył, prawda? – spytała skwapliwie. – Ale zamiast tego usłyszałam na tyle, by odjąć Slytherinowi 50 punktów. A teraz otwórzcie podręczniki na stronie 528.
                Hermiona otworzyła szeroko oczy. Gdyby nie Draco trzymający jej ręce pod ławką już dawno rzuciłaby się na tę kobietę. Nie potrzebowała różdżki, pobiłaby ją własnymi rękami. Zadałaby jej ból za każde słowo, za każdą obrazę skierowaną w jej stronę. Patrzyłaby, jak cierpi i upajałaby się jej żałosnym płaczem, który mieszałby się z krzykami błagającymi o przebaczenie i zaprzestanie tych tortur. Ale nie, oj nie. Nie przyszłoby jej to tak łatwo, nareszcie Hermiona mogłaby się jej odpłacić za te kilka miesięcy ciągłego gnębienia i poniżenia ze względu na coś, na co nie ma w zupełności wpływu. Przecież ona sobie nie wybrała, że urodzi się jako córka najpotężniejszego czarnoksiężnika, jakiego widział świat. Tak pragnęła teraz dopaść tę głupią profesor i skrzywdzić ją tak, jak ona krzywdzi ją na każdej lekcji, a może nawet bardziej. Zadać ból, tylko o tym myślała wtedy Riddle. Była prawdziwą córką Voldemorta.
                - Spokojnie, mała – szepnął Draco, pocierając kciukiem o dłoń dziewczyny. Posłał jej ciepły uśmiech, który po krótkiej chwili odwzajemniła.
****
                Hermiona razem z Draco, Blaisem i Theodorem Nottem siedziała w pokoju wspólnym Ślizgonów, gdzie zajęli miejsca tuż przy oknie, z dala od ciekawskiej reszty wychowanków Domu Slytherina. Popijali kremowe piwo, które chłopaki potajemnie trzymali w swoim dormitorium i rozmawiali na błahe tematy. Tego właśnie potrzebowała Hermiona – chwili spokoju i odetchnięcia od tego wszystkiego, w towarzystwie chłopaka i najbliższych przyjaciół.
                Rozprawiali właśnie o eseju, który mieli napisać na najbliższe eliksiry, gdy przerwało im stukanie w okno. Hermiona od razu poznała domowego puchacza, Astę, a niepokój ogarnął ją całą. Co takiego się wydarzyło, że sowa przyleciała z dworu Riddle’ów tak późnym wieczorem?
                Otworzyła okno, a Asta wleciała do środka i zatrzymała się na oparciu krzesła, na którym przed momentem siedziała szatynka. Odwiązała list i z gulą w gardle dostrzegła rodową pieczęć. Gdy tylko Asta została uwolniona od listu, od razu poszybowała w ciemną noc.
                Hermiona trzęsącymi się rękami rozdarła kopertę i wyciągnęła zwitek pergaminu, na którym był zapisany bardzo krótki list, a w dodatku niewyraźny, jakby ktoś pisał go w pośpiechu.
Hermiono,
Musisz jak najszybciej przekazać Draconowi, by zajął się ukryciem Narcyzy. Najlepiej będzie, jak i on gdzieś się schowa. Tom zwołał posiedzenie, na które nie mogłam się dostać, lecz udało mi się podsłuchać, jak werbował kilku mężczyzn, którzy jutro rozpoczną pościg za Malfoyami. Nie macie dużo czasu.
                Musiała przeczytać ten list dwa razy, zanim dotarł do niej sens napisanych słów. Jej ojciec, jej własny ojciec… Dobrze wiedział, że z Draco łączyło ją coś poważnego i nigdy nie miał do tego żadnych przeciwskazań. Dopiero w tamtym momencie ugodziło ją to, jak bardzo bezwzględny i nieliczący się z innymi był Tom.
                Oczami pełnymi łez spojrzała na Draco i choć próbowała coś powiedzieć, to słowa ją zawiodły. Nie mogła wykrztusić z siebie najkrótszego dźwięku i tylko patrzyła, jak blondyn mnie w dłoniach list i ciska go w płomienie trzaskające w kominku.
                - Idziemy – powiedział w końcu stanowczym głosem, chwytając Hermionę za rękę. – Chodź, mała, musimy dostać się do Malfoy Manor.
                Przeprowadził ją przez pokój wspólny, później przez dziurę w ścianie i wtedy pędem pobiegli do gabinetu mistrza eliksirów. Liczyła się każda sekunda, więc przez całą drogę nie zwalniali tempa, a kiedy dobiegli na miejsce, obydwoje zaczęli łomotać w drzwi pokoju Snape’a. Otworzył im po niespełna krótkiej chwili i zdezorientowany wpuścił ich do środka.
                - Czy wyście oszaleli? Wiecie która jest godzina? – syknął na nich. – Wpadlibyście w niezłe kłopoty, gdyby ten fajtłapa Filch was przyłapał.
                - Pański kominek, panie profesorze – powiedział tylko Draco. – Musimy go teraz użyć. Musimy siecią Fiuu dostać się do mojego domu.
                - Że co?
                - Profesorze, błagam – odezwała się Hermiona błagalnym tonem. – Proszę, chodzi o mojego ojca… i matkę Dracona, proszę…
                Więcej Snape’owi nie trzeba było dodawać. Bez słowa wręczył im pojemnik pełen szarego proszku i cofnął się kilka kroków. Draco i Hermiona razem weszli w szmaragdowozielone płomienie, starając się jak najwyraźniej wymówić cel ich podróży.
                Krztusząc się i kaszląc zmaterializowali się w ogromnym salonie dworu Malfoy’ów. Nie na żarty przeraziło ich to, że pomieszczenie było puste. A co jeśli… nie, to przecież niemożliwe… poszukiwania miały rozpocząć się następnego dnia, nie mogli ich już złapać…
                Draco odetchnął z ulgą, kiedy znalazł swoją matkę w bocznej sypialni. Siedziała na kanapie w towarzystwie pewnej kobiety, łudząco podobnej do Bellatriks.
                - Mamo! – krzyknął blondyn, podbiegając do Narcyzy i przytulając ją. – Mamo, posłuchaj mnie, musisz stąd uciekać, Hermiona dostała list…
                - O czym ty mówisz, synu? Jaki list?
                - Pani Malfoy – zaczęła Hermiona, starając się zapanować nad drżeniem głosu. – Moja matka poinformowała mnie, że podsłuchała jak Tom zbierał ochotników, którzy jutro mają wyruszyć szukać pani i pani męża – wyjaśniła na jednym tchu. – Pokazalibyśmy pani ten list, ale, cóż… Draco go spalił. Musi pani stąd uciekać!
                - Ciociu Andromedo, czy znasz jakieś miejsce, w które można zabrać mamę? – zapytał Draco, a w Hermionę uderzyło to, że jeszcze nigdy nie słyszała takiego błagania w jego głosie.
                - Znam jedno takie miejsce – powiedziała cicho i powoli Andromeda Tonks. – Narcyzo, przeniesiemy cię do domu mojego i Teda. Zastosujemy zaklęcie Fideliusa, choć wątpię, żeby Voldemort tam cię szukał.
                - Lepiej być ubezpieczonym – mruknęła Hermiona, cała dygocząc z przerażenia. Gdyby nie podtrzymujący ją Draco, już dawno by upadła.
                Odsunęła się jednak od niego, gdy Narcyza podeszła do syna, aby się z nim pożegnać. Hermionie łzy zebrały się w oczach – to przez jej ojca muszą się rozstać. Czuła się podle sama ze sobą i jeszcze nigdy nie pragnęła zapaść się pod ziemię tak bardzo, jak wtedy. Była tak zajęta myśleniem o tym, ile zła wyrządził Tom, że nawet nie zauważyła, gdy czyjeś ramiona porwały ją do mocnego, wręcz matczynego uścisku. Wtuliła się w Narcyzę, wdzięczna, że kobieta jest w stanie ją akceptować nawet po tych wszystkich przykrościach.
                - Dbaj o mojego syna – szepnęła Narcyza do ucha Hermiony i odsunęła się od niej z uśmiechem na twarzy.
                Hermiona, oszołomiona, zdobyła się tylko na lekkie kiwnięcie głową i niemrawy uśmiech. Draco ponownie złapał ją za rękę i wyprowadził z sypialni. Przeszli do salonu, gdzie sięgnęli po szary proszek Fiuu. Choć nie rozmawiali, to obydwojgu spadł kamień z serca. Narcyza nareszcie będzie bezpieczna i poza zasięgiem wściekłego Lorda Voldemorta.
****
                Nazajutrz Hermiona obudziła się z dziwnym uczuciem niepokoju. Choć Narcyzie nic już nie groziło, obawiała się, że Tom może domyślić się, co się stało i połączyć kropki.
Adeline podsłuchała jego tajne posiedzenie ze śmierciożercami i napisała list do ich córki.
Hermiona przekazała wszystko swojemu chłopakowi, który od razu rzucił się, by ratować matkę.
                Najbardziej obawiała się wtedy o matkę. A jeśli Voldemort byłby w stanie coś jej zrobić za to, że dopuściła się zdrady? Hermiona odrzucała od siebie te czarne myśli i starała się myśleć pozytywniej. Zeskoczyła z łóżka i poszła przygotować się na kolejny dzień zajęć, lecz pewien irracjonalny strach towarzyszył jej przez cały czas i nie znikał ani na moment.
                Nie zniknął nawet wtedy, kiedy dostrzegła Dracona czekającego na nią w pokoju wspólnym. Wręcz przeciwnie, nawet się pogłębił. Riddle starała się nie zwracać na to uwagi i przede wszystkim nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie tak. Przywitała się z chłopakiem i razem ruszyli do wyjścia z lochów. Próbowała zachowywać się normalnie, ale zdradzało ją wyłączanie się z rozmowy, niespokojne rozglądanie się po korytarzu i nerwowe przygryzanie dolnej wargi. Trzeba było być ślepym lub głupim, by nie zauważyć, że z Hermioną Riddle coś było nie tak tego dnia. A Draco nie był ani głupi, ani ślepy. Nic jednak nie mógł zrobić, bo każde jego pytanie związane z tym, co się działo, Hermiona zbywała uśmiechem lub wzruszaniem ramionami.
Cały ranek i przedpołudnie zajęć minęły im nadzwyczaj spokojnie. Nie wydarzyło się nic godnego uwagi, może z wyjątkiem tego, że Hermionie udało się zebrać kilkanaście punktów dla Slytherinu na transmutacji i eliksirach. Zadowolona z siebie już prawie zapominała o tym dziwnym stanie sprzed kilku godzin, kiedy on nagle wracał i paraliżował ją od stóp do głów. Tak bardzo się bała, choć nie potrafiła zlokalizować źródła tego strachu, który pojawiał się jakby znikąd. Wcale jej się to nie podobało i zapragnęła zwierzyć się z tego Draconowi, ale jak mogła to zrobić, gdy ujrzała ten uśmiech, który tak kochała?
Siedzieli właśnie w Wielkiej Sali i jedli obiad, kiedy na jego ramieniu wylądowała brązowa płomykówka z przywiązanym liścikiem. Hermiona zerknęła Malfoy’owi przez ramię i rozpoznała pismo Narcyzy. Króciutki liścik zawierał tylko jedno zdanie „Wszystko się udało”, ale to wystarczyło, by Draco wreszcie uspokoił swoje nerwy i odetchnął pełną piersią.
                Nie, Hermiona zdecydowanie nie mogła mu zawracać głowy taką błahostką.
****
- Widzieliście gdzieś Draco? – spytała Hermiona siedzących przy kominku Ślizgonów. Riddle, wymęczona dziwnym stanem, w jakim się znalazła, po zajęciach postanowiła uciąć sobie krótką drzemkę, która zamieniła się w kilka godzin.
                Zaspana zeszła do pokoju wspólnego, gdzie dostrzegła przyjaciół, ale ani śladu po blond czuprynie.
                - Miona? Co ty tutaj robisz? – zapytał zdziwiony Nott.
                - Stoję?
                - Przecież miałaś czekać na Draco w bibliotece – powiedział zdezorientowany Blaise. – Więc co ty tutaj robisz?
                - Jakie czekanie na Draco? Jaka znowu biblioteka? – zasypywała ich pytaniami coraz bardziej zaniepokojona.
                - Siedzieliśmy tutaj i w którejś chwili podeszła do nas dziewczynka, na oko z drugiego roku – zaczął wyjaśniać Theodor. – Wręczyła Draconowi liścik, w którym wyraźnie było napisane, że czekasz na niego w bibliotece, bo masz kilka pytań odnośnie wypracowania na elik… - przerwał nagle i zasłonił dłonią usta.
                - Co?
                - Wypracowanie… na eliksiry… - mówił powoli Theodor, a Hermiona zaczęła rozumieć o co mu chodzi. Zakręciło się jej w głowie, aż musiała usiąść.
                - Przecież my już oddaliśmy to durne wypracowanie – zauważył Blaise, a jego oczy się zaświeciły. – Hermiono, chyba nie myślisz, że…
                Ale Riddle już ich nie słuchała. Łzy leciały z jej oczu jak oszalałe, a ona pędziła przed siebie. Nie zwracała uwagi na to, że kogoś potrąciła, w głowie miała tylko jedną myśl: odnaleźć Draco.
                Bez pukania wbiegła do gabinetu Snape’a, nie zważając na jego krzyki zaczęła przeszukiwać pomieszczenie w celu znalezienia proszku, który pozwoliłby jej się przenieść do swojego domu rodzinnego. Chociaż tak bardzo chciała się mylić, tak bardzo chciała wierzyć w to, że Dracona tam nie ma…
                - Riddle, na Salazara! – krzyknął Severus. – Co ty wyrabiasz?! I dlaczego jesteś cała zaryczana?!
                - Ja muszę… do Riddle Manor… - mamrotała pod nosem, rozwalając gabinet mistrza eliksirów. – Draco tam jest, mój ojciec… GDZIE JEST TEN CHOLERNY PROSZEK?!
                - Hermiona, spokojnie – powiedział cicho Snape i z szuflady wyciągnął niewielkich rozmiarów pojemnik. – Pójdę za tobą.
                Wrzuciła w płomienie garść proszku, które pod jego wpływem przybrały barwę szmaragdu. Zniknęła w kominku cały czas mając tę złudną nadzieję, że Tom wcale nie zwabił Dracona podstępem.
****
Znalazła się w kominku w swoim pokoju, a zaraz za nią pojawił się Severus Snape. Hermiona wyciągnęła z kieszeni różdżkę, a wtedy nienaturalną ciszę przerwał mrożący krew w żyłach krzyk. Krzyk bólu i rozpaczy. Tak krzyczeli ludzie, którzy nie potrafili zapanować nad agonią spowodowaną przez zaklęcie Cruciatus.
                - Draco… - jęknęła płaczliwym tonem Hermiona i wybiegła z pokoju.
                Przebiegła przez pokaźny hol, później zbiegła po schodach, zeskakując z prawie połowy. Pragnęła jak najszybciej znaleźć się przy Draconie i zaprzestać tym torturom, bo jego krzyk rozdzierał jej serce na drobne kawałki. Stanęła przed drzwiami salonu, otarła łzy i spojrzała przez ramię na Snape’a, który, jakby chcąc ją zachęcić, kiwnął głową.
                Otworzyła ciężkie, podwójne drzwi i przemierzyła pokój kilkoma szybkimi krokami. Stanęła na środku pomieszczenia i rozejrzała się, oceniając sytuację. Otaczało ją co najmniej pięćdziesięciu śmierciożerców, którzy ustawili się w zwartym kole, naprzeciw niej stał Tom z wyciągniętą ręką, a za nią leżał Draco, który łapczywie chwytał powietrze i nie był w stanie ruszyć się na milimetr.
                - Ojcze…
                - Odsuń się, Hermiono – powiedział Tom głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Odsuń się, niech odpowie za haniebne czyny swojego ojca! Niech ma nauczkę na przyszłość i niech wie, że na nic jego ukrywanie Narcyzy!
                - Zostaw go, błagam – po policzkach Hermiony nadal spływały łzy, choć głos miała twardy, stanowczy. – Zostaw jego, zostaw Narcyzę, oni nie są niczemu winni! Niech twoi ludzie znajdą Lucjusza i to z nim się rozpraw! Z nim, nie z nimi!
                - Och, tak, znajdziemy go – syknął Voldemort. – Takie nieposłuszeństwo na pewno nie ujdzie mu płazem, nie ze mną…
                - Więc zostaw Dracona, ojcze, błagam! – krzyknęła Hermiona, patrząc mu w oczy. – Błagam… Możesz złamać moją duszę. Możesz odebrać moje życie, uderzyć mnie, skrzywdzić. Zabić mnie, ale, na Salazara, nie dotykaj jego. Proszę…
                W salonie nastała niczym niezmącona cisza. Atmosfera była tak napięta, że można by ją kroić nożem. Wszyscy jakby wstrzymali oddech, czekając na ostateczne uderzenie. Sekundy rozciągały się w minuty, podczas których w salonie pojawiła się Nagini i posłusznie zwinęła się u nóg swojego pana.
                - Uczucia są słabością, Hermiono – zadrwił Tom. – A Riddle’owie nie są słabi.
                - Nie, ojcze – odpowiedziała dziewczyna, zaciskając palce na różdżce. – Nie jesteśmy słabi. Ale też wiemy, kiedy powinniśmy odpuścić. A przynajmniej większość z nas. Ty jeszcze musisz się o tym sporo nauczyć.
                Draco, choć ledwo żywy, podniósł się na rękach i teraz obserwował Hermionę. Przed nim stała córka Voldemorta we własnej osobie. Szkarłatny błysk w jej oku ciskał gromami i mógł przeklinać się za to, że właśnie tej niebezpiecznej dziewczynie oddał swoje serce. Jednak… nie zrobił tego nawet przez sekundę.
                Cierpliwość Hermiony powoli się kończyła. Mocno ściskając różdżkę w dłoni powoli nią uniosła i patrzyła wyzywająco na Toma.
                - Nie tkniesz go już więcej – syknęła tak jadowitym tonem, że niektórym śmierciożercom przeszły ciarki. – Zabij nas oboje albo daj nam odejść. Wybór należy do ciebie… ojcze.
                Usłyszeli czyjeś kroki. Hermiona rozejrzała się dookoła i zauważyła Adeline, która podeszła do męża. Rozmawiała z nim przyciszonym głosem, ale jej wzrok co chwilę wędrował do Hermiony, która nadal stała z wyciągniętą różdżką.
                - Zabierz go – powiedział w końcu Voldemort, patrząc z mściwością na młodego Malfoy’a. – Nie chcę go tutaj więcej widzieć.
                Hermionę zatkało. Nie mogła się ruszyć, jakby stopy przyrosły jej do kamiennej podłogi. Dopiero syk Nagini sprawił, że odzyskała zdolność mowy i poruszania się. Zerknęła na węża i czym prędzej podeszła do Dracona i pomogła mu wstać. Szczęście wypełniało ją całą; wiedziała, że to zasługa jej matki. Tylko ona jedyna potrafiła przemówić Tomowi do rozsądku w tych skrajnych momentach.
                Draco i Hermiona weszli do pokoju Ślizgonki. Dziewczyna pomogła blondynowi usiąść na łóżku, a w jednej z szuflad odnalazła pieprzowy eliksir przeciwbólowy, który podała Draconowi. Krzywił się, ale w przeciągu kilku sekund cały ból minął i już nie było po nim śladu.
                - Kocham cię, Draco – mruknęła Hermiona, siadając przy nim i spoglądając mu w oczy.
                - Ja ciebie też kocham, Riddle – odparł, delikatnie całując jej usta. – Teraz już wszystko będzie dobrze.

13 komentarzy:

  1. super rozdział!!! xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przywykłam do Hermiony w typowo ślizgońskim wydaniu i przeszkadzało mi to trochę przy czytaniu. Na pewno nie jest kanoniczna i dobrze bo czytelnik też musi wyjść poza wzorce. Masz przyjemny styl i ciekawe pomysły. Wciagnelo mnie i chętnie przeczytałabym kontynuację :)

    Marcelina

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam taką wersję Hermiony! miniaturka jest genialna, masz talent dziewczyno! to było tak cholernie wciągające, że trochę mi się smutno zrobiło, że to już koniec.. w każdym razie genialny pomysł i czekam na więcej! mam nadzieję, że jeszcze coś Twojego autorstwa będzie dane mi przeczytać :*

    OdpowiedzUsuń
  4. O jeju jakie to jest genialne prawdę mówiąc rzadko się trafia na dobrze napisane ff o Hermionie Riddle wiec miło mnie zaskoczyłaś. Na samym końcu prawdę mówiąc nawet się popłakałam wiec brawo i życzę więcej weny

    OdpowiedzUsuń
  5. aaa szkoda, że to tylko miniaturka:(

    OdpowiedzUsuń
  6. uwielbiam Hermionę w takim wydaniu, naprawdę
    a ta miniaturka to cudo!! x

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialne. Wciągające, dobre stylowo, emocjonujące i niekanoniczne. Wow, jestem pod wrażeniem! Super!

    OdpowiedzUsuń
  8. wow ale super! naprawdę dobrze mi się to czytało, z chęcią przeczytałabym więcej

    OdpowiedzUsuń
  9. Twój styl spokojnie mogę nazwać lepszym od tego, którym był napisany oryginał, twoja Hermiona w ślizgońskiej wersji to cudo, wszystko jest perfekcyjnie dograne! Myślałam, że serce mi wyskoczy podczas czytania, cholernie wciągnęłam się w akcję i żałuję, że to tylko miniatura, bo to ma potencjał, nawet ogromny! Oby tak dalej, dziewczyno, masz wielki talent i nie zmarnuj tego.

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwielbiam Dramione w każdej postaci. I tutaj bardzo mi sie spodobało jak przedstawiłaś Hermione, chociaz jako ślizgonke to mozna było wyczuć jej typowe cechy. I Draco ach Draco.
    I wielki plus za wzmiankę o Andromedzie i Tedzie uwielbiam to.
    Pisze wiecej prosze bo super ci to wychodzi ;)
    tt: harryorny

    OdpowiedzUsuń